"Światem zaczynają rządzić wariaci. Napisz o tym” – powiedział mój przyjaciel, a ja się do tego zabrałam. W brudnopisie mam szereg refleksji i przypuszczeń, dlaczego tak właśnie jest. A teraz kasuję. Odsuwam na bok wszystko, co miałam napisać na temat światowego wariactwa. Trzeba pisać o tym, co najbardziej oburza tu i teraz, choćby nawet kaliber wydawał się mniejszy od gorących spraw. To, co oburza tu i teraz, nawet jeśli jest na pozór nieważne, składa się na makroskalę rzeczywistości. Żeby jednak zacząć pisać, muszę się najpierw otrząsnąć z tego, co przed chwilą przeczytałam, bo to jest niebezpiecznie zaraźliwe.
Czytaj więcej
Dlaczego Elon Musk musi zarządzać Europą, a my musimy się z tym pogodzić.
Chciałam pomóc, a teraz przeklinam swoją naiwność
Nie piszę o chorobie, chociaż właściwie chorobą można to nazwać, jak wszystko, co osłabia, nadwątla i pozbawia witalności. Jestem właśnie po lekturze kolejnego tekstu, który jest już po redakcji jakiejś mojej wypowiedzi. Tak się składa, że to kolejna wypowiedź, która ma być fragmentem jakiejś książki składającej się z różnych wywiadów. I kolejny raz pytam siebie: po co zgodziłam się być fragmentem czyjejś pracy. Zgodziłam się, bo osoba, która się skontaktowała, była miła i mówiła inteligentnie. Zgodziłam się, bo temat był interesujący, a książka potrzebna. Zgodziłam się, bo to forma bezinteresownej pomocy komuś, kto chce się rozwijać i robi to poprzez pisanie książki.
I teraz kolejny raz siedzę nad przysłanym mi tekstem mojej wypowiedzi, kręcę głową z niedowierzaniem, kolejny raz przeklinam swoją naiwność i fakt, że nie uczy mnie żadne doświadczenie
I teraz kolejny raz siedzę nad przysłanym mi tekstem mojej wypowiedzi, kręcę głową z niedowierzaniem, kolejny raz przeklinam swoją naiwność i fakt, że nie uczy mnie żadne doświadczenie. Siedzę nad tekstem, w którym roi się od błędów każdego rodzaju – stylistycznych, gramatycznych, logicznych. Ortograficznych nie ma, bo poprawia je automat komputera. Kolejny raz próbuję pojąć, jak jest możliwe, że i przez telefon, i w kawiarni ktoś rozmawia ze mną inteligentnie, wychodzę z rozmowy pewna, że przyczyniam się do czegoś ważnego, i dostaję tekst głupi i naiwny. Koślawy pod każdym względem. Pełen jakichś „stwierdzam iż” i „super” w jednym zdaniu. Mieszanina pisma do administracji budynku z luzackim językiem nastolatków. Kolejny raz czuję się jak nauczycielka języka polskiego, która sprawdza wypracowania w domu, kiedy ma szereg innych zajęć. W dodatku nikt mi za to nie płaci. Pisząc ten felieton, zerkam na zdanie: „w zawodzie artysty łatwiej jest być…”. Czy istnieje coś takiego jak „zawód artysty”? Kolejne losowo zauważone: „W moim wypadku nagrody nie robią na mnie wrażenia w ogóle”. Czy można takie zdanie puścić jako swoje i do tego stopnia nie cenić siebie i czytelnika? Dalej: „Próbowałam początkowo tłumaczyć, co mną motywuje”. „Co mnie motywuje” – poprawiam.