Joanna Szczepkowska: Wytwórnia faktów

Kolejny raz kręcę głową z niedowierzaniem i przeklinam swoją naiwność.

Publikacja: 07.02.2025 14:19

Joanna Szczepkowska

Joanna Szczepkowska

Foto: Fotorzepa/Darek Golik

"Światem zaczynają rządzić wariaci. Napisz o tym” – powiedział mój przyjaciel, a ja się do tego zabrałam. W brudnopisie mam szereg refleksji i przypuszczeń, dlaczego tak właśnie jest. A teraz kasuję. Odsuwam na bok wszystko, co miałam napisać na temat światowego wariactwa. Trzeba pisać o tym, co najbardziej oburza tu i teraz, choćby nawet kaliber wydawał się mniejszy od gorących spraw. To, co oburza tu i teraz, nawet jeśli jest na pozór nieważne, składa się na makroskalę rzeczywistości. Żeby jednak zacząć pisać, muszę się najpierw otrząsnąć z tego, co przed chwilą przeczytałam, bo to jest niebezpiecznie zaraźliwe.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Musimy przystać na to, co ze światem zrobi Elon Musk. Już nie mamy wyboru

Chciałam pomóc, a teraz przeklinam swoją naiwność

Nie piszę o chorobie, chociaż właściwie chorobą można to nazwać, jak wszystko, co osłabia, nadwątla i pozbawia witalności. Jestem właśnie po lekturze kolejnego tekstu, który jest już po redakcji jakiejś mojej wypowiedzi. Tak się składa, że to kolejna wypowiedź, która ma być fragmentem jakiejś książki składającej się z różnych wywiadów. I kolejny raz pytam siebie: po co zgodziłam się być fragmentem czyjejś pracy. Zgodziłam się, bo osoba, która się skontaktowała, była miła i mówiła inteligentnie. Zgodziłam się, bo temat był interesujący, a książka potrzebna. Zgodziłam się, bo to forma bezinteresownej pomocy komuś, kto chce się rozwijać i robi to poprzez pisanie książki.

I teraz kolejny raz siedzę nad przysłanym mi tekstem mojej wypowiedzi, kręcę głową z niedowierzaniem, kolejny raz przeklinam swoją naiwność i fakt, że nie uczy mnie żadne doświadczenie

I teraz kolejny raz siedzę nad przysłanym mi tekstem mojej wypowiedzi, kręcę głową z niedowierzaniem, kolejny raz przeklinam swoją naiwność i fakt, że nie uczy mnie żadne doświadczenie. Siedzę nad tekstem, w którym roi się od błędów każdego rodzaju – stylistycznych, gramatycznych, logicznych. Ortograficznych nie ma, bo poprawia je automat komputera. Kolejny raz próbuję pojąć, jak jest możliwe, że i przez telefon, i w kawiarni ktoś rozmawia ze mną inteligentnie, wychodzę z rozmowy pewna, że przyczyniam się do czegoś ważnego, i dostaję tekst głupi i naiwny. Koślawy pod każdym względem. Pełen jakichś „stwierdzam iż” i „super” w jednym zdaniu. Mieszanina pisma do administracji budynku z luzackim językiem nastolatków. Kolejny raz czuję się jak nauczycielka języka polskiego, która sprawdza wypracowania w domu, kiedy ma szereg innych zajęć. W dodatku nikt mi za to nie płaci. Pisząc ten felieton, zerkam na zdanie: „w zawodzie artysty łatwiej jest być…”. Czy istnieje coś takiego jak „zawód artysty”? Kolejne losowo zauważone: „W moim wypadku nagrody nie robią na mnie wrażenia w ogóle”. Czy można takie zdanie puścić jako swoje i do tego stopnia nie cenić siebie i czytelnika? Dalej: „Próbowałam początkowo tłumaczyć, co mną motywuje”. „Co mnie motywuje” – poprawiam.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Ku czci

Nie wszystko musi być wysoką literaturą. Ale to, co dostaję, jest martwe

I tak od godziny, a przecież to dopiero początek, belferska robota, potem zacznie się poprawa stylu, błędów merytorycznych, pomieszanych wątków. Wszystko z pewnością się zgadza, jeśli idzie o liczbę znaków. Bo przecież tylko to się liczy.

Dlaczego pozwalam sobie na takie osobiste żale w publicznym felietonie? Bo przecież to nie pierwszy raz. To jest tak naprawdę norma. Poziom języka pisanego zjechał do piętra minus jeden. A przecież mowa nie o pośpiesznych artykułach. Mowa o książkach! Publicystycznych, naukowych, ale jednak o książkach, które są wyższą formą niż jednorazowe teksty. Książka przechodzi przez niejedno sito. Przynajmniej powinna. Redakcja książki to jest swojego rodzaju twórczość, która wpływa na wartość tego, co czytelnik ma przed oczami. A przecież nie mam wielkich wymagań. Nie wszystko musi być wysoką literaturą. Chodzi tylko o to, żeby się trzymać w ramach jednego stylu i wewnętrznej logiki, a przede wszystkim żywego języka. Może być luzacki, literacki, naukowy, klasyczny, progresywny czy jakikolwiek inny, byle żył. To, co dostaję, jest martwe. Przerażająco martwe. Dlaczego? Nie chodzi o pokolenie nowych autorów, o ich niedoświadczenie, chodzi o pokolenie tych, którzy uczą. Oni się boją swoich uczniów. Śpieszą się i wytwarzają fakty. Taśmowo. Fakt wytworzony jest już sukcesem. Zupełnie nieistotne, co zawiera. Nikt nikogo niczego nie uczy. I dlatego światem rządzą wariaci.

"Światem zaczynają rządzić wariaci. Napisz o tym” – powiedział mój przyjaciel, a ja się do tego zabrałam. W brudnopisie mam szereg refleksji i przypuszczeń, dlaczego tak właśnie jest. A teraz kasuję. Odsuwam na bok wszystko, co miałam napisać na temat światowego wariactwa. Trzeba pisać o tym, co najbardziej oburza tu i teraz, choćby nawet kaliber wydawał się mniejszy od gorących spraw. To, co oburza tu i teraz, nawet jeśli jest na pozór nieważne, składa się na makroskalę rzeczywistości. Żeby jednak zacząć pisać, muszę się najpierw otrząsnąć z tego, co przed chwilą przeczytałam, bo to jest niebezpiecznie zaraźliwe.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Michał Dworczyk: Kraby zaoferowaliśmy Ukraińcom w restauracji
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Julia Roberts odjeżdża rowerem
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Pomysł Donalda Trumpa na „nową Riwierę” w Strefie Gazy jest nieakceptowalny
Plus Minus
Jan Maciejewski: Poczet barbarzyńców
Plus Minus
Prof. Andrzej Betlej: Nikt nie spodziewał się sztuki współczesnej na Wawelu