I chyba było to słuszne, skoro z premierem Morawieckim na czele wasza formacja zdobyła rekordowe 43,6 proc. poparcia w 2019 r.
Po pierwsze, tamta kampania 2019 r. jeszcze jechała na zmianach społecznych, które wprowadzał rząd Beaty Szydło. Po drugie, w wieczór wyborczy Jarosław Kaczyński powiedział: „zasługiwaliśmy na więcej".
Bo ten wynik nie był taki, jakiego się spodziewano, a na dodatek został przegrany Senat. I był to wynik błędów kierownictwa PiS i Stanisława Karczewskiego, ówczesnego marszałka Senatu. Bo trzy mandaty senackie mieliśmy w zasięgu ręki. Gdybyśmy je zdobyli, to wtedy PiS miałoby 51, może nawet 52 senatorów, a nie opozycja.
Piotr Zaremba: Bez listy Macierewicza mogło nie być lustracji
Był czas, kiedy uważałem, że trzeba się opowiedzieć, to pokłosie zwłaszcza afery Rywina. Może kilka razy zaszedłem na tej drodze za daleko. Rozumiem racje dziennikarstwa tożsamościowego, które zresztą występuje po obu stronach barykady, jednak sam próbuję na powrót, niezgodnie z duchem epoki, mniej zaangażowanych analiz - mówi Piotr Zaremba, dziennikarz, pisarz i historyk.
Czym zawinił marszałek Karczewski?
Zgodził się na eksperymenty personalne. Poza tym kandydaci na senatorów byli pozostawieni sami sobie. Pamiętam, jak premier Morawiecki, jeżdżąc po Polsce, na spotkaniach wyborczych witał kandydatów na posłów w danym okręgu, natomiast absolutnie, z przypadków które znam, pomijał kandydatów na senatorów. Senatorowie nie dostali też żadnego wsparcia w kampanii. Finansowaliśmy nasze kampanie z własnych środków, natomiast liderzy list do Sejmu mieli wsparcie logistyczne i finansowe centrali PiS. To też jest istotne, szczególnie w okręgach, gdzie siły były wyrównane. Dlatego w wieczór wyborczy sformułowałem tezę, że komfort rządzenia się skończył, skoro większość w Sejmie jest krucha, a w Senacie w ogóle jej nie ma.
Ale mimo wszystko utrzymaliście samodzielną władzę.
Tyle że później pojawiła się pandemia, napięcia na granicy wschodniej, inflacja i drożyzna, która po części wynika z polityki polskiego rządu, a po części z czynników zewnętrznych, np. cen surowców. To wszystko sprawiło, że obóz rządzący zderza się z poważnymi problemami, a jest poturbowany, skonfliktowany, podzielony na grupy i grupki. A im mniejsza grupka, tym ma więcej sekretarzy stanu i domaga się więcej posad w spółkach Skarbu Państwa. Każde głosowanie to jest wielkie wyzwanie i ciułanie głosów – od Kukiza, od Konfederacji, od Lewicy.
To jest efekt wyrzucenia z obozu Zjednoczonej Prawicy Porozumienia Jarosława Gowina.
No tak, od początku było wiadomo, że skoro Porozumienie ma 18 posłów i Solidarna Polska też, to każde z tych ugrupowań może założyć własny klub. I było też oczywiste, że bez któregoś z tych ugrupowań nie mamy większości. Dlatego trzeba było pokazać umiejętność zarządzania taką grupą. To jest do zrobienia, tylko trzeba było zmienić metody. Ale pozostano przy starych – zabrakło szacunku dla ludzi, dialogu, lepszego trybu konsultacji, poszukiwania tego, co łączy, zamiast akcentowania różnic.
Chce pan powiedzieć, że koalicjanci byli lekceważeni?
Jarosław Gowin nieraz mówił o złamaniu umowy koalicyjnej. Ciągle byliśmy na etapie podpisania kolejnej umowy. Stale ją zapowiadano, ale jej nie przygotowywano.
Kierownictwo PiS liczyło, że uda się oszukać koalicjantów?
Być może liczono, że uda się kogoś ograć, jak w trzy karty na bazarze. W rezultacie obóz Zjednoczonej Prawicy jest popękany, skonfliktowany, nastroje wewnątrz nie są najlepsze. I brak jest wiary, że może być jeszcze jakaś idea – poza utrzymaniem władzy i odsunięciem w czasie rozliczeń – która wszystkich połączy. To po trosze jest też wina opozycji. PiS jest silne słabością opozycji, a opozycja jest silna słabością PiS.
A jaśniej?
Jeżeli ktoś chce być czempionem, to musi mieć dobrego sparingpartnera, żeby mógł podnosić swoje umiejętności. Otóż opozycja jest słaba merytorycznie i koncepcyjnie. Poza tym w czambuł potępia wszystko, co PiS zrobiło, i jeszcze obraża nasz elektorat – że jest ciemny, niewykształcony i przekupny – w ogóle go nie znając. Na dodatek sprawia wrażenie, jakby chciała zaimportować do Polski zachodnią rewolucję obyczajowo-kulturalną. A jest grupa wyborców, którzy myślą – ten PiS rządzi jak rządzi, ale gdy przyjdą tamci, to będziemy mieli za chwilę puste kościoły, eutanazję i gejowskie śluby w Polsce. Opozycja wcale tych wyborców nie uspokaja. Wręcz przeciwnie, nakręca progresywne tematy, co umożliwia PiS podtrzymywanie narracji – „pamiętajcie, jeżeli oni będą rządzić, to będziecie mieli Polskę, której nie poznacie". I to jest dzisiaj siła PiS. Bo ta formacja może być krytykowana za wiele rzeczy, m.in. za nepotyzm, kolesiostwo, za nieudolność, chaos, za brak realizacji programu, ale jest odbierana przez część opinii publicznej jako gwarant nienaruszalności tradycji i kultury polskiej, zbudowanej na chrześcijaństwie.
To w takim razie, jak pan tłumaczy fakt, że największe tąpnięcie w notowaniach PiS miało miejsce po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji?
Tąpnięcie zaczęło się wcześniej, od piątki dla zwierząt. Orzeczenie rzeczywiście pogłębiło spadek notowań. Ale zaznaczyłem, że myślę o części elektoratu, a nie o całości. Ci bardziej liberalni wyborcy zniechęcili się do PiS po tym orzeczeniu. Ale ci przywiązani do wartości i tradycji trzymają się PiS w obawie przed opozycją.
A jak pan ocenia konflikt wokół wyborów kopertowych? Czy rozwiązania proponowane przez obóz rządzący były dobre?
Gdyby wybory kopertowe zostały przeprowadzone, to dzisiaj Polska byłaby w kryzysie politycznym. Prezydent zostałby wybrany przy bardzo niskiej frekwencji, zatem jego mandat byłby nieustannie kwestionowany. Z tego punktu widzenia Jarosław Gowin miał rację. Dla państwa polskiego dobrze się stało, że wybory przeprowadzono w normalnym trybie, choć do naruszeń prawa i tak doszło, bo przesunięto termin wyborów. Ale ponieważ osiągnięto konsensus polityczny, to nikt tego nie podnosił. Nota bene po raz pierwszy okazało się, że porozumienie w Senacie jest możliwe, bo do ustawy przesuwającej termin wyborów prezydenckich wprowadzono poprawki, które zostały przyjęte niemalże w konsensusie. Później żadna znacząca siła polityczna nie kwestionowała ważności wyborów prezydenckich, ich terminu lub zasad, według których zostały przeprowadzone. Zatem to był duży dorobek legislacyjny, który miał istotne znaczenie dla ustabilizowania konstytucyjnych organów w państwie.
Jan Truszczyński: Jak Rosjanie pomogli nam w drodze do Unii
Kraje EWG mocno broniły rynków przed polskimi towarami. Jednak gdy w 1991 roku rosyjscy generałowie wyprowadzili czołgi na ulice Moskwy, Zachód uznał, że trzeba zacieśnić relacje handlowo-gospodarcze z Polską - mówi Jan Truszczyński, dyplomata, wiceszef MSZ w rządzie Marka Belki.
Dlaczego w takim razie Gowin został wyrzucony z rządu i obozu Zjednoczonej Prawicy?
Trudno mi powiedzieć. Nie byłem uczestnikiem rozmów koalicyjnych. Gowin niewątpliwie słusznie podnosił sprawę Polskiego Ładu. Przestrzegał przed uderzeniem w klasę średnią, co było przez część PiS traktowane z przymrużeniem oka, ponieważ tzw. klasa średnia nie jest w centrum uwagi tej formacji. Natomiast premier Gowin doskonale rozumiał, że uderzenie podatkami w najbardziej kreatywne gospodarczo środowiska, nawet z ulgami wprowadzonymi pod jego wpływem, to będzie potężny kłopot dla gospodarki. Tym bardziej że już mieliśmy drożyznę, inflację i w perspektywie gigantyczny wzrost cen energii dla odbiorców nieindywidualnych. Gdy do tego doszedł zagmatwany system podatkowy, to mamy taką oto sytuację, że małe i średnie przedsiębiorstwa zaczynają się zastanawiać, czy działalność zamknąć, czy np. ją radykalnie ograniczyć albo przenieść się do szarej strefy. To zaś oznacza utratę źródła dochodu nie tylko dla właścicieli tych firm, ale i ich pracowników, a nawet upadek niektórych branż, np. małych piekarni. Ale też znam hutę, która zatrudnia ponad tysiąc osób i z tego powodu, że zużywa potężne ilości energii, znalazła się na krawędzi bankructwa. To by oznaczało ponad tysiąc osób na bruku plus kłopoty dziesiątków kooperantów takiego przedsiębiorstwa.
Dlaczego nie słuchano przestróg Gowina?
Ponieważ część kierownictwa patrzyła na Polski Ład jak na działanie socjotechniczne – uderzymy w klasę, która na nas nie głosuje, czyli osoby średniozamożne i najbogatsze, a rozdamy pieniądze uboższym. Czyli państwo postanowiło się zabawić w Janosika. Tyle że finalnie ci ubożsi zyskali po 100, 200 zł miesięcznie, a wzrost kosztów życia całkowicie to zniwelował. Natomiast ci, którzy stracili – stracili podwójnie. Wprowadzenie Polskiego Ładu zlało się z drożyzną. Ludzie już nie rozróżniają, co jest winą Polskiego Ładu, a co winą inflacji, tylko zaczynają myśleć – wszedł Polski Ład i jest gorzej.
Jan Maria Jackowski
Polityk, pisarz, dziennikarz, historyk, doktor nauk humanistycznych, poseł na Sejm RP III kadencji, przewodniczący Rady m.st. Warszawy w latach 2004–2005, członek Trybunału Stanu w latach 2005–2007, od 2011 senator VIII, IX i obecnej X kadencji.