Dlaczego musiał zginąć Walerian Pańko?

Ćwierć wieku temu w wypadku na szosie katowickiej zginął Walerian Pańko, prezes Najwyższej Izby Kontroli. Kiedyś dojdziemy prawdy o tej śmierci. Dziś można tylko powiedzieć, że korzenie tej sprawy sięgają niejednej fortuny.

Aktualizacja: 09.10.2016 16:49 Publikacja: 06.10.2016 12:35

Dlaczego musiał zginąć Walerian Pańko?

Foto: Fotonova, Tomasz Wierzejski

Jego śmierć wstrząsnęła przez chwilę rodzącą się dopiero III RP. Zginął prezes NIK wybrany po dwuletnich targach, skutkujących niemal paraliżem tej instytucji. W kilka dni został zaakceptowany przez wszystkie strony sporu politycznego. Zginął w dodatku w przeddzień swego wystąpienia przez Sejmem RP, w którym udzielić miał obszernej informacji o aferze FOZZ!

Żałoba była głęboka. Ówczesny marszałek Senatu Andrzej Stelmachowski, mówiąc o swoim byłym asystencie, zwykł używać ewangelicznej frazy „mój uczeń umiłowany". Na posiedzeniu Senatu mówił o zasługach Pańki w „przyjęciu filozofii, która miałaby służyć państwu i społeczeństwu przy pewnym odpolitycznieniu, tak, aby mogła być obiektywnym instrumentem służącym parlamentowi".

Rychło jednak – i nad śledztwem w sprawie przyczyn wypadku, i nad dorobkiem jego ofiary – zapadła cisza. Imieniem Pańki nazwano prowincjonalną szkołę i ulicę, od 2007 roku Fundacja Facultas Iuridica przyznaje doroczną nagrodę jego imienia dla najlepszego studenta, częściej najlepszej studentki prawa i administracji.

Jeśli coś zapamiętano, to ów NIK. A przecież najcięższą pracę na rzecz odrodzonego państwa Walerian Pańko podjął w komisjach sejmowych, z czasem stając na czele jednej z najważniejszych w tamtej epoce – Komisji Samorządu Terytorialnego. 8 marca 1990 roku przyjęto ustawę jego autorstwa o samorządzie terytorialnym, za którą poszło osiem ustaw towarzyszących plus ponad tysiąc – jeszcze w przedkomputerowej epoce! – nowelizacji ponad 200 dotychczasowych aktów prawnych.

Gminowładztwo

Rzeczpospolita wracała do swojej wielowiekowej, samorządowej tożsamości. Na czele nadzwyczajnej komisji sejmowej zdołał w rekordowym tempie wprowadzić całościowy, udany ustrojowy filar wznoszonego w chaosie państwa. Starożytny obyczaj uwieczniania zasług poprzez nadawanie nazwiska ustawodawcy nowemu prawu przydałby się w tej sytuacji aż nadto.

Był to wysiłek tytaniczny. – Komisja odbyła dziesięć całodziennych, mało – nocnych posiedzeń. Rozumieliśmy samorząd jako akt świadomej rezygnacji państwa ze swego imperium na rzecz społeczności lokalnej – deklarował Antoni Pieniążek, poseł sprawozdawca.

Przez te pół roku Walerian Pańko, ściśle współpracując z senacką komisją Jerzego Stępnia i rządowym biurem pełnomocnika Jerzego Regulskiego, koordynował dziewięć podkomisji – każda zajmowała się jedną ustawą. Pańko pilnował wszystkiego, korygował do ostatniego przecinka. Znikał w poniedziałki w podziemnych korytarzach prowadzących do hotelu sejmowego, by wrócić – bledszy, zszarzały – w piątki lub soboty. Towarzyszyły temu z wdziękiem i charakterystycznym uśmiechem rzucane gromy pod adresem tego czy innego z przemądrzałych współpracowników, którzy zamiast przyuczania się do pracy politycznej (ulubiona fraza Józefa Piłsudskiego) zachłystywali się: jedni pozorami władzy, drudzy potrzebą rewanżu.

– Stał się dla nas, posłów OKP, autorytetem – wspominał Jarosław Kapsa, ówczesny wiceprzewodniczący komisji spraw wewnętrznych Sejmu. – Spokojny, powściągliwy, o angielskim, a może wręcz anielskim, usposobieniu uczył nas i wskazywał, że przyczyną „afer i przekrętów" jest przede wszystkim niechlujność w pracy legislacyjnej.

W poszukiwaniu opoki

Ale zadanie nie było anielskie. Szło o przebudowę fundamentów państwa: piaski ideologii uzasadniającej obcy protektorat miała zastąpić skała prawa suwerena.

Już rok po plebiscycie, 4 czerwca – oddolnie demokratycznym, odgórnie manipulowanym – Pańko postawił się coraz butniejszym triumfatorom, pragnącym jak najprędzej osadzić swoich w czysto dekoracyjnych w tym czasie „radach narodowych". Tak rodził się TKM...

Aby powiedzieć „nie", wziął odpowiedzialność za ustawy. Stanął na czele milionów sierot po entuzjazmie pierwszej „S", zgrupowanych w lokalnych, nieledwie parafialnych, komitetach wyborczych.

Niewielu z jego współpracowników w sejmowych komisjach i klubie, w katowickim biurze posłów i senatorów OKP, w regionie „S" czy na Wydziale Prawa zdawało sobie sprawę, iż za sprawą Pańki uczestniczy w fundamentalnym sporze o III RP. U podłoża tego sporu stała przejrzystość intencji i przezroczystość polityczna poselskiego działania Waleriana, przeciwstawiana taktycznym grom różnych warszawskich macherów.

Dystansował się od nich coraz bardziej. Pamiętam, jak w lipcu 1990 roku triumfował: „Nie dałem się", komentując starania kilku polityków o wciągnięcie go do ROAD (Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna). Jakiś czas później w bardziej neutralnym kontekście oznajmi, iż odmówił wstąpienia nawet do Rady Fundacji Batorego, chociaż ją firmował bliski mu skądinąd Zbigniew Pełczyński (nauczyciel m.in. Viktora Orbána i Billa Clintona). Bardzo szanowany i pożądany przez różne środowiska, nie chciał dla dobra rodzącego się samorządu oraz niepartyjnego elektoratu utracić niezależności posła.

Owszem, był solidarnościowym kandydatem w wyborach 4 czerwca – ale w majowej kampanii 1989 r. uczestniczył raczej z nadziei na uformowania elektoratu niż na łatwe zwycięstwo. Chciał, żeby głos był oddawany za czymś, a nie za kimś, tylko dlatego, że ten ktoś jest „na zdjęciu z Wałęsą" („nawet osioł wygrałby..." – mawiał rozeźlony). Po kampanii poprosił mysłowicki komitet obywatelski „S" o zdzieranie jego zdjęć i wszelkich materiałów wyborczych: po kilku dniach sam objechał wszelkie przysiółki stutysięcznych wówczas Mysłowic i zdzierał „śmieci". Jaki zawód był w jego głosie, gdy wyrzucał organizatorom kampanii, iż odpowiednio nie zareagowali na ten elementarny apel o przyzwoitość polityczną.

Warto przypomnieć silny sprzeciw Waleriana Pańki wobec coraz głośniejszego domagania się „władzy" w burzliwych tygodniach po wyborach czerwcowych. On tymczasem podkreślał: poszliśmy do Sejmu po naukę, bo państwo to zbyt trudna rzecz, aby nie musieć się jej długo – najlepiej na błędach nie swoich – uczyć.

Działając w tym duchu, radził komitetom obywatelskim, by jak najszybciej wpisywały swoich kandydatów na radnych do poszczególnych komisji ówczesnych Rad Narodowych: chodziło o to, by byli merytorycznie lepiej przygotowani do zarządzania gminą. Jednocześnie postulował, by w ramach „odrabiania zaległości" demokratycznie przejmować przyczółki spółdzielcze (Społem, spółdzielnie mieszkaniowe etc.), od lat opanowane przez czerwoną pajęczynę.

Szczerze kibicował debatom i kłótniom na comiesięcznych spotkaniach katowickiej Unii Komitetów Obywatelskich i sejmikowej praktyce najpierw instrukcji, potem wyboru delegatów na głosowania w warszawskich obradach „u Wałęsy" oraz przyjmowania – głosowaniem! – sprawozdania z każdorazowego warszawskiego występu.

Walerian Pańko nie przerwał tej pracy nad wychowaniem samorządowców również później. Był jednym z pięciu założycieli Fundacji na rzecz Demokracji Lokalnej, która do dziś szkoli rzesze samorządowców. W Katowicach z kolei powstała Szkoła Samorządności, stworzona wedle projektu Michała Kalitowskiego, uniwersyteckiego kolegi posła.

Ogromnie zależało Pańce na przeszczepieniu samorządowych doświadczeń Zachodu w realia Wschodu przy wykorzystaniu doświadczeń polskich. Po stronie tego Zachodu była m.in. polonijna profesura ze Zbigniewem Pełczyńskim na czele, po stronie Wschodu zwłaszcza regiony dzisiejszej Litwy, Białorusi i Ukrainy z nadal sporą mniejszością polską. Jak wielkiej pracy wymagało przekonanie do modelu Pańki lokalnych elit można było doświadczyć szczególnie w krajach zarazem postkomunistycznych i prawosławnych.

Ustrój samorządowy wymagał jednak całościowej ramy ustawy zasadniczej. Walerian Pańko zaangażował się w poparcie dla projektu konstytucji zespołu prof. Janiny Zakrzewskiej: należał do nielicznych, którzy wierzyli, iż uda się ją przyjąć w przeddzień obchodów 200-lecia Konstytucji 3 maja. Był to jeden z 11 projektów – kto wie, czy nie najlepszy?

Za tą determinacją Pańki stał upór hardego chłopca i chłopa z Turzego Pola, prymusa brzozowskiego liceum i wrocławskiego studenta, doktoranta i habilitanta prawa rolnego: wyrosło z tego idealne połączenie profesora prawnika z podkarpackim „organicznikiem". W czasie długotrwałych, ale skutecznych negocjacji umów ustrzycko-rzeszowskich, z których w roku 1981 wyrosła Solidarność Rolników Indywidualnych, umów fundamentalnych dla przyszłości i Rzeczypospolitej, rósł polityczny Konrad, a w przeszłość odchodził partyjny Gustaw. Inna rzecz, że ten „partyjny" zaczął słabnąć już w 1976 roku, gdy po kilku miesiącach na stanowisku prodziekana ds. studenckich Pańko głosił rezygnację po jakiejś tępej ingerencji uczelnianej organizacji partyjnej i jej nadgorliwego sekretarza.

Pańko był w istocie prawniczym pozytywistą, wręcz pragmatykiem; jego następca i naśladowca prof. Marek Kulesza, określał go mianem technologa. Nie znaczy to, że nie był zimny ani gorący. – Wszystko mi, ..., zepsują! – wykrzyknął, okraszając to wdzięcznym przekleństwem, kiedy przyznano niebotyczne wynagrodzenia wybranym przez rady najwyższym reprezentantom samorządu lokalnego i wojewódzkiego.

Może to ta świadomość ludzkich bied i wad zaważyła na sprzecznej z jego charakterem, samobójczej, jak się okazało, determinacji, by przyjąć wybór na prezesa NIK, czyli na najwyższego kontrolera niegospodarności publicznym pieniądzem?. Chociaż wyrozumiały wobec ułomności ludzkiej natury, cierpiał nad ich zgubnymi przejawami i skutkami w życiu publicznym. Doszedł do tego, iż nie wystarcza samo dobro (choćby ustawowe i ustrojowe), aby zło zwyciężać. Z publicznej gleby należało wyrywać korzenie zgorszenia.

Podchody

Starania o kształt NIK i podchody wokół obsady jego kierownictwa zaczęły się dużo wcześniej, w ramach „transformacyjnych" zabiegów podejmowanych jeszcze przed Okrągłym Stołem. W listopadzie 1988 roku Sejm, podporządkowany dotąd partii, odrzuca, po raz pierwszy i jedyny, wniosek o odwołanie z funkcji prezesa NIK gen. Tadeusza Hupałowskiego – zasłużonego, bo piastującego ten urząd od 1983 roku, odkąd zastąpił na nim znużonego 22-letnią kadencją samego Mieczysława Moczara.

Dopiero w lipcu 1990 r. Sejm kontraktowy odwołał gen. Hupałowskiego – powierzając mu zarazem w dalszym ciągu obowiązki prezesa NIK do chwili wyboru następcy... I zaczęły się starania.

Kandydatów było kilku, w tym Zbigniew Romaszewski i Piotr Kownacki, pełniący obowiązki prezesa NIK bezpośrednio po śmierci Pańki, i – ostatecznie wybrany na to stanowisko w lutym 1992 roku – Lech Kaczyński. Emocje były ogromne, podziały przebiegały inaczej niż dziś – dość wspomnieć, że kandydaturę senatora Romaszewskiego kwestionowała, i to na łamach „Gazety Wyborczej", ówczesna dr Krystyna Pawłowicz.

Zwyciężył Pańko – i od pierwszej chwili postawił sprawę jasno: za główne zadanie NIK w tamtych dramatycznych chwilach uważa sporządzenie swoistej „analizy ostrzegawczej": raportu o stanie zagrożenia państwa. Nigdy nie będziemy w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy śmierć Pańki była związana z pracą nad takim raportem – faktem jest, że żaden z jego następców jej nie kontynuował.

Pamiętam za to doskonale sierpień 1991 r., katowickie mieszkanko Waleriana na czwartym piętrze („po schodach, bez windy"; to uwaga szofera rządowej lancii, która za chwilę nadjedzie) i jego samego, schorowanego i rozgoryczonego: dopiero co w bardzo niejasnych okolicznościach zmarł na zawał kontroler NIK Michał Falzmann, zajmujący się sprawą FOZZ. – A przecież odsunąłem go, żeby go chronić! – powtarzał Walerian bezradnie. I tyle mogę powiedzieć potwarcom, którzy publicznie oskarżali Pańkę, w majestacie świątyni, o przyczynienie się do tej śmierci.

A śmierć, do której doszło w dwa miesiące później, na szosie katowickiej? W odróżnieniu od śledczych z powołania (w tym znani mi profesorowie Jerzy Przystawa i Mirosław Dakowski) bądź z urzędu nie potrafię i nie zamierzam wdawać się w udowadnianie sprawstwa tragicznej śmierci. Przekonanie o zagadkowych okolicznościach ówczesnego wypadku, o tym wręcz, że w gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z wyrokiem na nieprzejednanym i nieprzekupnym urzędniku, rosło w wielu obserwatorach, świadomych kolejnych zgonów osób związanych z NIK – od Michała Falzmanna po Anatola Lawinę, jedynego po roku 1990 dyrektora departamentu nie z nadania MSW. Do tego zdumiewające awanse sędziów, obawy śp. Waleriana na tygodnie przed śmiercią, anonimowe pogróżki... Zostawmy to: kiedyś dojdziemy prawdy. Można tylko powiedzieć, że korzenie tej sprawy sięgają niejednej fortuny.

Dziś Walerian Pańko w rodzimym, niegdyś ropodajnym, Turzym Polu (pierwotnie Turzempolu) patronuje szkole z ponadstuletnią historią. Ulica prof. Pańki prowadzi też do jego liceum w centrum powiatowego Brzozowa, do którego nieraz maszerował pieszo: prosto, przez góry, Dziki Gaj, Pańską Górę i Potoki, ponad dwie godziny marszu. Czy to wystarczy? Może kolejna kapituła Orła Białego dostrzeże tego wielkiego niedocenionego. Może Zbigniew Gluza, pierwszy Strażnik Pamięci Rzeczypospolitej, odpowiednio uczci w warszawskim Ogrodzie Sprawiedliwych na Woli posła z 4 czerwca 1989 roku, ojca samorządności III RP: człowieka prawego, któremu tylko wymuszona śmierć mogła zamknąć usta.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jego śmierć wstrząsnęła przez chwilę rodzącą się dopiero III RP. Zginął prezes NIK wybrany po dwuletnich targach, skutkujących niemal paraliżem tej instytucji. W kilka dni został zaakceptowany przez wszystkie strony sporu politycznego. Zginął w dodatku w przeddzień swego wystąpienia przez Sejmem RP, w którym udzielić miał obszernej informacji o aferze FOZZ!

Żałoba była głęboka. Ówczesny marszałek Senatu Andrzej Stelmachowski, mówiąc o swoim byłym asystencie, zwykł używać ewangelicznej frazy „mój uczeń umiłowany". Na posiedzeniu Senatu mówił o zasługach Pańki w „przyjęciu filozofii, która miałaby służyć państwu i społeczeństwu przy pewnym odpolitycznieniu, tak, aby mogła być obiektywnym instrumentem służącym parlamentowi".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy