Z Rockford zapamiętała go Anna Mycek-Wodecka. Początki jej życia w miasteczku nie były łatwe. Przyjechała tam z córeczką Natalią oraz mężem, którego zatrudniła firma inżynieryjna. Na eleganckiej kolacji miała wernisaż swoich prac – na warszawskiej ASP zdobyła fakultety z grafiki i malarstwa.
Gdy zjawił się Mistrz – jak o nim mówiła – z żoną, jego niezadowolona mina na widok prac mówiła wiele.
– Czy zrobiłaś to wszystko sama? – miał spytać.
– Tak – potwierdziła ze zdziwieniem.
– No tak... – zamyślił się Tyrmand. – Wszystko do dupy!
Dla młodej artystki była to ocena wstrząsająca. Tym bardziej zdziwił ją telefon, który odebrała nazajutrz. Dzwonił Tyrmand.
– Dlaczego cię jeszcze nie ma w redakcji?!
– Ale przecież moje prace są do... Czego niby miałabym szukać w redakcji? – wyjąkała.
– No są – odparł. – Ale jest szansa na poprawę.
Tak rozpoczęła się ich wspólna przygoda. Anna przepracowała trzynaście lat na stanowisku kierownika artystycznego „Chronicles of Culture".
Jej szef bywał nieznośny, czepiał się na przykład koloru jej butów, wyśmiewał fryzurę.
Ale traktował ją jak córkę. [...]
* * *
Na początku lat 80. życie Leopolda Tyrmanda jeszcze bardziej nabrało rozpędu. Zmieniała się sytuacja w Polsce – na scenie politycznej i wydawniczym rynku. Polscy czytelnicy znów czytali coś jego pióra, a tylko na tym mu zawsze zależało.
Mary Ellen prowadziła butik z odzieżą w Rockford. Znalazła przyjaźnie, pisywała także do „Chronicles of Culture", recenzując książki i filmy.
Ich życie unormowało się i przybrało powoli kształt, który kiedyś sobie zaplanowali.
– Widziałam go na starość jako kogoś w rodzaju Charliego Chaplina. On miałby osiemdziesiąt pięć lat, a ja sześćdziesiąt – śmieje się dziś Mary Ellen.
I wtedy wydarzyło się coś, co wywróciło ich życie do góry nogami. Coś, co niezwykle rzadko przytrafia się mężczyznom po sześćdziesiątce i kobietom, które nie mogą mieć dzieci.
– Rozmawiałam z doktorem, specjalistą od ciąży bliźniaczych – wspomina Mary Ellen. – Bardzo wcześnie powiedział: słyszę dwa serca. To był bardzo słaby żart. Popłakałam się, nie cieszyłam się na tę myśl! To była przytłaczająca wizja. Nie spodziewałam się jednego dziecka, a co dopiero dwójki! Co zrobić, jak sobie z tym poradzić?!
Jej matka, pani Fox, śmiała się do telefonu jak szalona. Kobiety, które znały ją z butiku, też. Bo kiedy wcześniej zjawiały się tam z dziećmi, Mary Ellen była tą osobą, która mówiła „nie dotykaj tego, dzieciaku, to jest kosztowne!"
– Ale jednak Bóg się śmieje. I to była przewrotność losu.
Wspinała się schodami do Metropolitan Museum w szóstym miesiącu ciąży. Brzuch był ogromny, to było w październiku 1980 roku. Lolek miał spotkanie w Nowym Jorku, a ona poszła obejrzeć japońską wystawę. Schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Wchodziła krok po kroku, kiedy nagle zjawiła się, jak ją nazwała w myślach:
– Feminazistka.
– Obrzydliwość – powiedziała na widok mnie w ciąży, spoconej, walczącej ze schodami.
* * *
Aż przyszedł kolejny rok.
I wydarzyło się 6 lutego roku 1981, że na świat przyszło rodzeństwo, chłopiec i dziewczynka, a imionami, jakie im dano, były Matthew (Matla) i Rebecca (Ryfka). W tym samym czasie w Londynie zamknięto redakcję „Wiadomości".
W ich ostatnim numerze Leopold opublikował wspomnieniowy artykuł „Wiadomości i ja", w którym przywołał obrazy ze swojego dzieciństwa.
Podglądanie sąsiadki z naprzeciwka, z kamienicy przy Trębackiej 4, wizyty w czytelni pań Frühling, inicjację w nastoletniość, relacje z rodzicami.
Historia zatoczyła koło. Teraz rodzicami byli on i Mary Ellen. Sztafeta pokoleń zaczynała się od nowa.
Pół roku później Leopold Tyrmand, świeżo upieczony ojciec bliźniaków, leciał na wymarzony i upragniony wyjazd do kalifornijskiego Bohemian Groove. Spotykała się tam amerykańska socjeta, z Rockefellerami na czele.
Zaproszenie dostawali tylko wybrani Amerykanie. Siedząc w samolocie, w liście do Mary Ellen Tyrmand napisał:
11.07.1981
Dziwne, ale przemożne uczucie, że osiągnąłem cel, wypełnia mnie od momentu, gdy przekroczyłem próg tego krajobrazu.
– Może chodzi o to, że w wieku sześćdziesięciu lat doszedł do wniosku, że osiągnął już sporo? – zastanawia się jego trzecia żona. – Podróżował, miał kobiety. Może tylko ciągle chciał sławy i rzeszy czytelników. Aż nagle został ojcem i poczuł, że ma co przekazać dzieciom.
Nim się urodziły, codziennie pytał ją, czy aby na pewno to on jest ojcem.
– Z początku było to zabawne. Ale przestało, kiedy Lolek zaczął pytać o to każdego dnia. Był chorobliwie zazdrosny, a w tym powracającym pytaniu było coś z desperacji.
Zawsze powtarzał, że zdradzić go mogłaby najwyżej z Garym Cooperem – jego ulubionym aktorem.
Rodzicami chrzestnymi zostali Ella i Harry Jason, on był ocalały z Holokaustu. Znali się z Lolkiem, zanim Mary Ellen go poznała.
Opieka nad bliźniakami była wielkim wyzwaniem. Mimo tego odczuwali olbrzymią satysfakcję i dumę z rodzicielstwa.
Nie rozmawiali o przyszłości, poza jednym razem: musieli wybrać imiona. Aż do narodzin nie znali jeszcze płci, więc musieli mieć gotowe cztery imiona, na każdą ewentualność.
– On chciał nazwać syna Leopold Tyrmand Junior! – jeszcze dziś irytuje się Mary Ellen. – To tylko pokazało, jak był arogancki, wściekłam się. Ja wybrałam imiona. Matthew od Mieczysława, jego ojca, i Rebeccę od siostry mojej babci.
Był entuzjastyczny i kochający, kiedy został ojcem. Jeździł z wózkiem po okolicy, nawet w największy deszcz, i wszystkim sąsiadom i przyjaciołom mówił:
– Zobaczcie! Mam dzieci! To moje dzieci! Czyż nie są wspaniałe?
Mówił to w taki sposób i z takim przekonaniem, jakby był pierwszym ojcem na świecie.
Ale tak się po prostu czuł. On, Leopold. Lolek, Lopek, Loluś.
Dwadzieścia lat wcześniej pisał w „Filipie":
„Chciałbym – wyznaje Filip – aby moje dzieci rosły w dobrym, czystym powietrzu na obszernej przestrzeni, w poszanowaniu dla innych symboli, może obcych mi zupełnie, ale takich, za którymi schroni się w przyszłości wolność i szczęście ludzkie".
W 1981 roku został ojcem, a jego dzieci przyszły na świat w Ameryce. W mieście Rockford – „polskich Katowicach", jak mówił o tym miejscu.
Fragment książki „Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka, jak moje życie" Marcela Woźniaka. Książka ukazała się 26 października nakładem Wydawnictwa MG
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95