Nieco ponad pół wieku po upadku muru berlińskiego Niemiecka Republika Demokratyczna pozostaje właściwie białą plamą na kulturalnej mapie Europy. Z perspektywy czasu można wręcz odnieść wrażenie, że Niemcy Wschodnie nigdy nie istniały. Owszem, enerdowskie pływaczki trafiają czasem do literatury (jedną z nich spotkamy w tomie opowiadań „Puls" wielkiego angielskiego pisarza Juliana Barnesa), a w Polsce dostaliśmy dwa zbiory opowiadań: „Enerdowce i inne ludzie" Brygidy Helbig oraz zupełnie nieudane „Back in the DDR i inne opowiadania" Andrzeja Kasperka. Wydaje się jednak, że podwójne enerdowskie brzemię – nazizmu i komunizmu – podlega całkowitemu wyparciu. Wiąże się to zresztą bardzo mocno z wyraźnie obecnym na wschodzie poczuciem gorszości, które przetrwało do dziś, a także z niemożliwością rozliczenia z historią, bo choć wszechmocna Stasi zatrudniała ledwie 91 tys. etatowych pracowników i miała na swoich usługach niespełna 200 tys. tajnych agentów, to w społeczeństwie panowało poczucie, że służby są wszędzie i wszystko mają pod kontrolą. Niemiecką lustrację chwalono i przeciwstawiano naszej, ale książka Uwe Müllera i Grit Hartmann „Stasi. Zmowa niepamięci" dowodzi, że sukcesy naszych zachodnich sąsiadów są głównie wizerunkowe.