Do tej pory ma przed oczami leżące postacie. Pamięta, w jakim były stanie, w jakiej pozycji, jak ubrane. W dołach Katynia ciała były ułożone warstwami i rzędami, w Charkowie sklejone ze sobą. Jeśli grób wyglądał drastycznie, koledzy nie dopuszczali jej do pracy. – Penetrowałam raczej doły, z których już zabrano ciała i trzeba było wyjąć pozostałe przedmioty – wspomina prof. Maria Blombergowa, która w latach 90. brała udział w pracach archeologiczno-ekshumacyjnych w Katyniu, Miednoje i Charkowie. To najtrudniejsze badania w jej życiu. W Lesie Katyńskim został rozstrzelany jej ojciec – rotmistrz Jan Mikołaj Kossowski. Jego nazwisko wśród innych ofiar znajduje się na imiennej tablicy na tamtejszym Polskim Cmentarzu Wojennym.
Pierwszy raz przyjechała do Katynia w 1989 r. z biurem turystycznym Kalinka, prowadzonym przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Przed wyjazdem ktoś ze znajomych ją ofuknął: – Z takim biurem? A ona z samym diabłem by wtedy pojechała. Chce wreszcie stanąć w tamtym lesie, dotknąć tamtej ziemi. Cmentarz otacza wysoki płot, nie ma jeszcze tabliczek z nazwiskami zamordowanych. Jest krzyż postawiony przez Polaków. Boli nieprawdziwy napis na tablicy: „Ofiarom faszyzmu, oficerom polskim, zamordowanym przez hitlerowców w 1941 roku". Dopiero 13 kwietnia 1990 r. Rosjanie przyznają, że to była „jedna z cięższych zbrodni stalinizmu". Jest z nimi ksiądz, który odprawia mszę świętą na walizce. Maria Blombergowa idzie na spacer nad Dniepr, by ochłonąć. Później wielokrotnie wraca do Katynia. Jest przecież zaangażowana od końca lat 80. w tworzenie Stowarzyszenia Rodziny Katyńskiej w Łodzi. Podobne stowarzyszenia powstają wtedy w całym kraju. Bliscy pomordowanych oficerów żądają od ZSRR ujawnienia prawdy o tej zbrodni – demonstrują pod ambasadą rosyjską, domagają się ekshumacji ofiar i zbudowania cmentarzy w miejscu pochówku oficerów: w Katyniu, Miednoje i Charkowie. Prof. Blombergowa nie waha się, kiedy dostaje propozycję udziału w badaniach archeologicznych. Przecież tyle lat walczy o prawdę.
Na front z synami
Kossowscy mieszkają w Wąwolnicy, miasteczku w powiecie puławskim. Maria Blombergowa po latach dowie się od rodziny o burzliwej młodości ojca. Z zamojskiego gimnazjum wyrzucają go za mówienie po polsku i posiadanie polskich książek. Ma kilkanaście lat, kiedy za zaangażowanie w pracę kółek niepodległościowych w Szkole Kupieckiej w Warszawie zostaje osadzony na pół roku w Cytadeli Warszawskiej, a później w 1906 r. zesłany na Syberię, skąd w tym samym roku szczęśliwie wraca do Wąwolnicy.
Gdy wybucha I wojna światowa, zostaje zmobilizowany do carskiej armii, a po klęsce Rosji walczy w polskich oddziałach. Swoją przyszłą żonę poznaje jako 30-letni podoficer 7. Pułku Ułanów w aptece w Mińsku Mazowieckim. Mimo że młodsza od niego o 11 lat panna Teodozja twarz ma spuchniętą po użądleniu pszczoły, nie uchodzi jego uwagi jej uroda. Ślub biorą pospiesznie w Boże Narodzenie 1918 r., bo pan młody wkrótce wyrusza na front wojny polsko-bolszewickiej. Rotmistrz Jan Mikołaj Kossowski zostanie później odznaczony za udział w niej Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. Po przejściu do rezerwy w 1921 r. pracuje w straży celnej, a potem jest aspirantem straży więziennej na Zamku Lubelskim i w Zamościu. Na emeryturze społecznie szkoli młodzież, skupioną w 16. Polskiej Organizacji Wojskowej, także swoich najstarszych synów.
Maria ma dwa lata, gdy ojciec idzie na kolejną wojnę, zabierając ze sobą synów: 17-letniego Bogumiła i 15-letniego Zdzisława. W domu zostaje mama z sześciorgiem dzieci. Bogumił i Zdzisław umieją się posługiwać bronią i znają się na pielęgnacji koni. Rotmistrz z synami, przydzieleni do 18. Dywizji Piechoty, walczą z Niemcami pod Solcem nad Wisłą i Chełmem Lubelskim, potem dostają się pod Włodzimierz Wołyński, na wschodnich terenach Polski. Po 17 września tereny te zajmują Rosjanie. Kiedy spotykają się tam wojska rosyjskie z niemieckimi, dzielą się łupami. Niemcy biorą konie, a Rosjanie tabor i oficerów. Niemcy szukają kogoś, kto się zna na koniach, żeby je przeprowadzić na drugą stronę Bugu.