Jak wykopać majątek, uniknąć czarów, zbudować szkołę

Górnik z Tanzanii znalazł szlachetny kamień wart miliony dolarów, za co w swoim miasteczku zbudował szkołę. Brzmi jak bajka, ale bajką nie jest.

Publikacja: 12.11.2021 10:00

Saniniu Kurian Laizer stał się bogaczem, gdy znalazł bryły tanzanitu o łącznej wadze prawie 15 kg

Saniniu Kurian Laizer stał się bogaczem, gdy znalazł bryły tanzanitu o łącznej wadze prawie 15 kg

Foto: AFP

Tanzanit występuje tylko tam: w północnym rejonie Manyara. Odkryto go pod koniec lat 60. jako rzadki i zarazem atrakcyjny kruszec, bo mający różnorodne odcienie od niebieskiego przez czerwony, fioletowy, zielony. Wedle geologów jego zasoby wyczerpią się w ciągu 20 lat. To dlatego Saniniu Kurian Laizer z miasteczka Mirerani w dystrykcie Simanjiro stał się bogaczem, gdy znalazł bryły o łącznej wadze prawie 15 kilogramów (9,3 kg i 5,1 kg). Ze sprzedażą górnik wstrzymał się jednak kilka dni, by dokonać jej latem zeszłego roku podczas imprezy handlowej, gdy ubrany w tradycyjny masajski strój shuka od ministra minerałów Doto Biteko otrzymał 7,7 miliarda tanzańskich szylingów (równowartość 3,4 miliona dolarów, co w jednym z najbiedniejszych krajów świata stanowi niewyobrażalną fortunę). Wspomniano przy okazji, że to rekordowe znalezisko w historii Tanzanii, do tej pory największy wydobyty kamień ważył 3,4 kg, przynajmniej oficjalnie, gdyż jeszcze większy okaz (16 kg) ćwierć wieku temu znalazł ponoć inny górnik.

3,4 mln

Równowartość tylu dolarów otrzymał Saniniu Kurian Laizer za znaleziony tanzanit

70 pozdrowień

Skąd ta rozbieżność? Z polityki. Prezydent John Magufuli, który zadzwonił do Saniniu Laizera, aby pogratulować mu znaleziska, dowodził, że „Tanzania jest bogata", bo sam w to wierzył. Po dojściu do władzy w 2015 roku obiecał, że zabezpieczy interes kraju w sektorze wydobywczym i w ten sposób zwiększy jego przychody. To dlatego nakazał wojsku zbudowanie 24-kilometrowego muru wokół złóż tanzanitu, gdyż powszechne były nielegalne wykopaliska w pobliżu kopalń należących do dużych firm. W tanzańskich gazetach pisano z uznaniem, że drobni górnicy, właśnie tacy jak Laizer, nabywają licencje rządowe na poszukiwania kruszcu, co ma opłacać się wszystkim. Nie dziwi więc, że po wykopaniu skarbu szczęśliwiec wezwał swoich kolegów po kilofie do współpracy z rządem, aby nie wspierać szarej strefy, która zdominowała rynek. „Sprzedaż rządowi oznacza, że nie ma dróg na skróty. Moje doświadczenie jest dobrym przykładem, że to najlepsza metoda" – mówił Laizer.

Krzysztof Buzalski, polski ambasador w Dar es Salaam, zwraca uwagę na rozwój sektora górniczego w kraju, który pod ziemią skrywa przecież nie tylko tanzanit, także złoto, nikiel, cynk, gaz... – Objęcie rządów przez prezydenta Johna Magufuli oznaczało zwrot w polityce władz tanzańskich wobec firm wydobywczych, pochodzących głównie z byłych mocarstw kolonialnych i renegocjację umów górniczych na wydobycie. Magufuli walczył o to, aby jak największa cześć zysków z wydobycia pozostała w kraju: dlatego kilka lat temu uderzył w Acacia Minining, globalną firmę wydobywającą złoto, notowaną na londyńskiej giełdzie, nakładając na nią grzywnę 190 mld dolarów za rzekomo nielegalną działalność oraz nieujawnienie dochodów, co doprowadziło do wycofania się jej z tutejszego rynku. W przypadku tanzanitu ukrócił przemyt kamienia, stworzył giełdę tanzanitową i przejął państwową kontrolę nad tym biznesem – mówi Buzalski.

Czytaj więcej

Prezydent Tanzanii zmienia zdanie. Modlitwa nie pokonała COVID

Dla byłego prezydenta ważne było także, aby na miejscu powstawał gotowy produkt – oprawiona w srebro lub złoto biżuteria z tanzanitem, którą można podziwiać w sklepach jubilerskich – zamiast wyprowadzać z kraju cenny kruszec i zarabiać mniej, co dzieje się z powodu braku wśród miejscowych umiejętności obróbki kamienia i zarządzania (podobnie z orzechami nerkowca, które w 90 proc. wyjeżdżają z Tanzanii nieprzetworzone i większośź zysków zgarniają zakłady z zagranicy).

Ambasador Buzalski siedzi w ogrodzie w willowej dzielnicy Dar es Salaam i cieszy się, że „przywiozłem" deszcz, który roślinom jest bardzo potrzebny po kilkumiesięcznej suszy. Budynek ambasady jest urokliwy i skromny jak na sąsiedztwo pałaców oraz rezydencji dla białych biznesmenów, którzy potrafią robić bardzo dobre interesy: przede wszystkim dla siebie, niekoniecznie dla Tanzanii. W rozmowie dziwię się, że skromny górnik Laizer, mający w garści taką fortunę, nie zdecydował się na opuszczenie Mirerani i kupno jednej z podobnych willi z widokiem na ocean albo nawet wyjazd do Polski. Ambasador przyznaje jednak, że Afrykańczycy, jeśli tylko mają możliwość, wolą żyć u siebie, w znanym klimacie i kulturze; wyjazd dla każdego z nich zwykle wywołany jest desperacją, gdy naprawdę na miejscu nie ma już możliwości rozwoju, co wiele mówi o przypadku Laizera, a także o fali migracji do Europy.

– W Tanzanii panuje kultura kompromisu, ludzie pomagają sobie wzajemnie. W języku suahili istnieje ponad 70 pozdrowień, chyba najwięcej na świecie, co wynika z wzajemnego szacunku wobec siebie. O ewentualnym wyjeździe decydują więc wyłącznie czynniki ekonomiczne, nie kulturowe – przekonuje ambasador.

Dzwonek na drzewie

Media na całym świecie, również w Polsce, z zachwytem pisały o szczęśliwcu. „Jutro odbędzie się wielka impreza" – cytowano 52-latka Laizera, który zapowiedział, że zabije jedną ze swoich krów, aby świętować. Obiecał nie zmieniać stylu życia i zainwestować w społeczność miasteczka Mirerani. „Chcę zbudować szkołę w pobliżu mojego domu. W okolicy jest wielu biednych ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na uczenie swoich dzieci. Sam nie jestem wykształcony, ale podoba mi się, gdy dzieci podejmują naukę" – deklarował. I spełnił obietnicę, gdy kilka miesięcy po znalezisku udało się ukończyć sześcioklasowy blok, który 12 stycznia 2021 roku nazwano jego imieniem, o czym przypominają stosowne tablice, i uznano za otwarty akurat z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Laizer wyliczał, że wydał 466 mln szylingów na budowę sześciu sal lekcyjnych i czterech biur nauczycielskich (biuro administracyjne, biuro dyrektora, biuro zastępcy dyrektora i biuro spotkań szkolnych – miejscowi uwielbiają taką tytulaturę).

Za prezydentem Magufulim, który nazwał Laizera „małym górnikiem", światowe dzienniki zapomniały dodać, że to właściciel dużego przedsiębiorstwa zatrudniającego 200 osób – geologów, górników, speców od eksplozji, tragarzy i robotników

„Jeśli rząd wesprze szkołę, pomogę jej się rozwijać i dokończę kolejne budynki, które będą służyły jako akademiki" – zapowiedział. I przekazał inwestycję lokalnym władzom, aby zatrudniły wykwalifikowanych nauczycieli. Podczas inauguracji Zuena Omari, sekretarz administracyjny dystryktu Simanjiro, w imieniu komisarza dystryktu, pogratulowała Laizerowi jego hojności dla mieszkańców. Zdjęcia obiegły tylko tanzańskie gazety, gdyż świat patrzył już w inną stronę. Parterowe budynki pomalowano na biało-zielono. Teren ogrodzono kłującymi krzakami w obawie przed stratowaniem go przez krowy. Całości pilnuje szczerbaty Masaj, który przycupnął w cieniu. Dzwonek szkolny stanowi samochodowa felga zawieszona na drzewie, w którą uderza się kamieniem. Do nauki przyjęto 294 uczniów odzianych w gustowne mundurki i tutaj bajka się kończy, bo morał jest gorzki.

Może za prezydentem Magufulim, który nazwał Laizera „małym górnikiem", światowe dzienniki zapomniały dodać, że to właściciel dużego przedsiębiorstwa zatrudniającego 200 osób – geologów, górników, speców od eksplozji, tragarzy i robotników, bo tanzanit wysadza się dynamitem w korytarzu sięgającym dwóch kilometrów w głąb ziemi, po czym wynosi urobek na powierzchnię i szuka okazów zdatnych do sprzedaży; całość konstrukcji jest zabezpieczona i napowietrzona z pomocą tłoczących pomp. Żaden więc mały górnik, lecz poważny przedsiębiorca. Opowiada mi o tym Godlove (Miłość Boga, co za piękne imię!) spod Arushy, który sam był kiedyś górnikiem w Mirerani, kilka lat temu zrezygnował z pracy z powodu pylicy, wrócił do rodzinnej wsi wśród bananowców zasłaniających niebo, co przypomina tropikalną dżunglę; właśnie ścina maczetą liście dla krowy, która daje mu utrzymanie. Mówi, że w przypadku znaleziska pomógłby sierotom i biedakom, do tego zbudowałby apartamentowiec z lokalami na wynajem, aby zarabiał na niego i siebie.

Godlove czasem jednak odwiedza kolegów i oczywiście zna Laizera, kto go nie zna, choć sam nie jest Masajem, pochodzi z plemienia Meru. Laizer w przeszłości również hodował krowy, ale nie jedną – setki, na czym dorobił się majątku. Wtedy zaczął handlować tanzanitem. Dziesięć lat temu kupił kopalnię w bloku D na terenie wzgórza, gdzie jest prawie 30 innych dziur w ziemi; otoczył blachą falistą i dostał licencję numer 543. Podpisał umowę z Chińczykami na wydobycie, która obowiązywała jakiś czas, po czym związał się z dwoma Tanzańczykami. – I zaledwie dzień po tym, gdy przestało działać ich porozumienie, znaleziono dwa wielkie kamienie – Godlove relacjonuje wydarzenia z czerwca 2020 roku. Jednym z ojców sukcesu był były już wspólnik, który wciąż pracował dla szefa, i to on, nie Laizer, znalazł bloki tanzanitu, o czym media już nie napisały. Szef bynajmniej o nim nie zapomniał i hojnie obdarował pieniędzmi, które widać w wystawnej willi w Mirerani.

Godlove przyznaje, że Laizer jako Masaj jest prostym człowiekiem i rzeczywiście – jak zapowiedział – nie zmienił stylu życia, czasem nawet używa boda-boda, motoru do przewozu ludzi, gdy przemieszcza się po miasteczku Mirerani.

Król dżungli

Spod Arushy jadę 60 kilometrów na południowy-wschód, gdzie klimat zmienia się radykalnie: ziemia sucha jak na pustyni, każdy krok wzbija tumany kurzu, po horyzont ciągną się liche krzewy i wysuszone drzewa, pośród których wyrastają nędzne chałupy z byle czego, bieda aż piszczy. Widać też stada kóz i krów, choć nie bardzo wiadomo, czym żywią się zwierzęta, o ludziach nie mówiąc. Po drodze jest międzynarodowe lotnisko Kilimandżaro, skąd czasem widać najwyższy szczyt Afryki, zwykle skryty w obłokach.

Mijam także lotny posterunek policji, która zatrzymuje każdego, aby zapytać o cel wizyty w rejonie obfitującym w tanzanit, przy okazji przyjąć zwinięty banknot. Łapówka? Bynajmniej, tłumaczy Godlove, ludzie wiedzą, że funkcjonariusze opłacani są fatalnie – w przeciwieństwie do zwornika systemu, czyli wojska, które niedawno znów dało pokaz siły, gdy przed wyborami prezydenckimi po śmierci Magufuliego na ulice wyjechały pojazdy opancerzone – więc wspomagają funkcjonariuszy choćby drobnym datkiem na butelkę wody. Zwłaszcza w tym klimacie, gdzie temperatura i pył powodują, że wciąż chce się pić.

Objazd na drodze każe skręcić na pobocze, ale robotników nie ma. Może chodzi o wytracenie prędkości przed miasteczkiem Mirerani? Na horyzoncie widzę wielki mur, który kilka lat temu wyrósł na życzenie prezydenta. Co prawda nie jest zbyt wysoki, choć przeskoczyć go byłoby trudno z powodu kamer, które śledzą wszystko wokół: są ich setki, pewnie tysiące, skoro mur ciągnie się daleko, okalając tanzanitonośne wzgórze. Bram wjazdowych z zasiekami pilnują żołnierze. Nie można tam wjechać ani stamtąd wyjechać, jedynie przejść na piechotę, każdy pojazd musi pozostać po swojej stronie – to także prezydencki pomysł na ukrócenie wynoszenia kamieni upchanych w skrytkach, kieszenie sprawdzić znacznie łatwiej. Chociaż – twierdzi Godlove – w porze deszczowej może się zdarzyć, że rwące potoki wypłuczą skarby ze wzgórza, które zostaną znalezione poza murem. To rzadkie przypadki: tak stało się w 1998 roku, gdy El Niño przyniósł bardzo silny deszcz, choć wtedy jeszcze nie było muru...

Spotkanie z Laizerem nie jest łatwe do zaaranżowania. W gospodzie Manyara, która nazwę wzięła od regionu i pięknego jeziora, spotykam jego doradcę. Przedstawia się jako „King of the Jungle", choć jaka to dżungla, ale on rzeczywiście nazywa się Simba, jak mówi plakietka na szyi, co w suahili oznacza lwa. Strach się bać, waży ponad 100 kilogramów, potężna sylwetka, wojskowy ubiór w maskujące barwy, mimo gorąca ciężkie buty ze skóry, w dłoniach dwa telefony, przez które nieustannie do kogoś dzwoni. Odkąd przyjechałem do Mirerani, chodzi za mną krok w krok, gdy zaś nieopatrznie powiedziałem o noclegu na miejscu, proponuje dom zaprzyjaźnionej masajskiej rodziny, bo przecież „pokoje w gospodzie są stare i zaniedbane", a „ksiądz z katolickiej plebanii właśnie wyjechał i nie mam tam czego szukać".

Pytam o Laizera i Simba powtarza, że zatrzymało go coś w kopalni. Będzie za chwilę, słyszę co chwilę i tak mijają trzy godziny. Już jedzie, właśnie skończył spotkanie, lecz wciąż go nie ma. Ileż można wypić butelek zimnej coca-coli dla orzeźwienia? Obok kręcą się Masajowie, to ich miejsce, grają w bilard, sączą piwo. Zaczyna się zmierzchać, ani śladu białego człowieka poza mną, co budzi niepokój także u mojego przewodnika z Arushy. Na co właściwie czekamy?

Do tego znowu popełniłem błąd, mówiąc Simbie, że chciałbym odwiedzić kopalnię i zobaczyć miejsce, gdzie zostały znalezione kamienie. Od razu nalega na wizytę w pobliskim i podupadłym Immigration Office, gdzie mam pokazać paszport, wizę, napisać podanie i odpowiedzieć na serię pytań: kim jestem i dokąd podążam. Jedziemy, na szczęście biuro zamknięto, jutro zaś jest muzułmańskie święto Maulid, urodziny proroka Mohameta, więc obejdzie się bez przesłuchania. Na pewno? Simba zapewnia, że wystarczy telefon od Laizera, aby ktoś otworzył drzwi, górnik ma przecież kontakty na każdym szczeblu, znał Magufuliego i obecną prezydent Samię Suluhu Hassan, a co dopiero miejscowego urzędnika...

Jestem dziennikarzem, co przekreśla wizytę w kopalni, bo to strategiczne miejsce. W plecaku mam na to papier, który można znaleźć w kilka chwil podczas przeszukania, co stanowi proszenie się o kłopoty. Wolę przedstawiać się jako wariat z Polski, który chciał pozdrowić Laizera i pogratulować mu decyzji o pozostaniu

w tym zapuszczonym miejscu pełnym chciwych spojrzeń, czego jednak nie dodaję przy Simbie, który chyba też nie jest tym za kogo się podaje... Gra pozorów trwa, pijemy kolejną colę.

Pałac pod napięciem

Po swoim odkryciu Laizer stał się popularny: pokazywała go telewizja, pisały o nim gazety. To dlatego droga z luksusowego samochodu do gospody Manyara, ledwie kilkanaście metrów, zajmuje mu dłuższą chwilę. „Wciąż jest otoczony Masajami. Jak nie masz nic do sprzedania, trudno go zatrzymać. Krok w krok podążają za nim krewni, przyjaciele, partnerzy, bo Laizer nie zatrzymał się w pół kroku: oprócz wydobywania kamieni wciąż także skupuje je od innych. Wielu osobom przychodzącym po prośbie daje pieniądze i czasem ubrania, wspiera chorych i żebrzących o datki na szkołę dla dzieci, którym funduje mundurki" – słyszę.

Górnik z Mirerani nie ma ochroniarzy, wita się z ludźmi po masajsku położeniem ręki na głowę, zawsze paraduje w shuce, której noszenie podczas oficjalnych spotkań, nawet z prezydentem Tanzanii, doradzał mu Simba. Mówi tylko w suahili, do tego z masajskim akcentem, że „nie wyobraża sobie życia poza Mirerani, bo to jego ziemia i nie chce niczego zmieniać w życiu" – relacjonuje doradca, gdy wciąż czekamy w gospodzie. Zdradza, że Laizer jest jej właścicielem, podobnie myjni samochodowej i hotelu Venerian. Oraz wielkiego budynku w Arushy z apartamentami i biurami. Wciąż ma również 2000 krów.

Zapowiadał, że nie musi podejmować żadnych dodatkowych środków ostrożności pomimo bogactwa: „Tutaj jest wystarczająca ochrona, więc nie będzie żadnego problemu z zachowaniem bezpieczeństwa. Mogę bez problemu chodzić w nocy". Czyżby? Ze spotkanym Masajem, jego sąsiadem, oglądam posiadłość Laizera, która leży poza rozedrganym Mirerani, kilka kilometrów po bezdrożu, gdzie górnik ma pałac otoczony murem wyższym niż ten wybudowany przez państwo do ochrony tanzanitu, do tego zwieńczony drutem pod napięciem. Kamer nie dostrzegam, ale przed wejściem wisi wielki reflektor, który nocą rozświetla mrok, bo innych świateł tu nie ma: okoliczne chaty zwykle nie mają prądu. Do środka wiedzie brama wymalowana w krzykliwe barwy w afrykańskim stylu. Ponad nią widać dachy sześciu domów, w tym dwupiętrowych, co w okolicy w ogóle się nie zdarza. „Mogę zrobić zdjęcie?" – pytam Masaja, lecz odpowiedź jest wymijająca i nie wyjmuję telefonu. Każda moja prośba wydaje się podejrzana: tanzanit to wielki biznes i takież pieniądze. Do tego obok umościła się baza wojskowa i wolę nawet nie zerkać w jej stronę.

Niedaleko Laizera, w nieco mniej imponujących domach, mieszkają jego krewni, menedżer z firmy oraz były wspólnik, który rok temu znalazł wielkie kamienie. Wszędzie widać Masajów w tradycyjnych strojach i butach z opon samochodowych, każdy z obowiązkowym patyczkiem do wypasania krów, którzy stoją przy skromnych obejściach, więc trudno powiedzieć, że Laizer wielce pomógł miejscowej społeczności. Domy otacza pustka pogłębiająca poczucie beznadziei: ludzie nie hodują kwiatów ani nie zakładają ogródków, aby nie gnieździły się w nich węże. Właściwie nic tu nie ma: z braku prądu i lodówek w domach, ludzie mięso suszą na gałęziach drzew. Planowane przez Laizera centrum handlowe i ośrodek zdrowia nie powstały...

W kopalniach zdarzają się ofiary z ludzi: zabójstwa są ukrywane, że niby zawiniło zbyt wysokie ciśnienie powietrza, przygniecenie skałą albo inny niewyjaśniony przypadek

Niedaleko jego domu rośnie za to imponujący – jak na miejscowe warunki – kościół luterański: na razie wieńczy go szkielet dachu, ale na budowie widać kilku robotników. To świątynia dla Laizera i jego krewnych. Zresztą podobnie jak pobliska szkoła, bo górnik ma cztery żony i ponad 30 dzieci (słyszałem różne wersje, nawet o 52, choć młodszy brat jest ponoć bardziej płodny: ma aż 60 potomków!), które mają już swoje dzieci, tak że to one mogą wypełnić wszystkie sale.

W tym kontekście szlachetny czyn ufundowania szkoły wygląda nieco mniej szlachetnie, choć Godlove śmieje się, że dla swojej rodziny Laizer wybrał lepsze placówki. A przeniesienie wszystkich do Dar es Salaam i zapewnienie życia na poziomie byłoby zbyt skomplikowane, więc rzeczywiście lepiej zostać.

Gorączka złota

Ja nie doczekałem się i wyjeżdżam z Mirerani, by kilka minut później odebrać telefon, że Laizer jest gotów do spotkania. Przypadek? Nie mam do sprzedania kamieni, nie chcę ich kupić, może dlatego na kurtuazję zabrakło czasu? A może chodziło o to, że – jak mówił Simba – Laizer ostatnio nie lubi białych (i żółtych, choć robił z nimi interesy), których uważa za winnych pandemii koronawirusa? Do tego, ciężko pisać, Tanzania stoi wierzeniami i czarami. Co prawda, tłumaczy Godlove, Laizera to nie dotyczy, ale w przemyśle wydobywczym zdarzają się różne triki. – Drobni górnicy trzymają przy sobie kawałek skóry lwa, aby mieć szczęście. Ich szefowie potrzebują krwi. Skarby pod ziemią należą do diabła i trzeba oddać mu ofiarę – opowiada.

Co to znaczy? W kopalniach zdarzają się ofiary z ludzi: zabójstwa są ukrywane, że niby zawiniło zbyt wysokie ciśnienie powietrza, przygniecenie skałą albo inny niewyjaśniony przypadek. Czasem górnicy namawiają się z kolegami, że poświęcą jednego z nich dla zarobku. Był człowiek i nie ma człowieka, co trudno stwierdzić, wszak nie ma tu dowodów osobistych, liczbę dorosłych można ustalić na podstawie wydanych kart sim, choć niektórzy miewają po kilka telefonów, a dzieci często się nie rejestruje, bo i po co, nie obowiązują akty urodzenia. Mieszkańców jest „około" 60 milionów.

Podobnie na złotonośnych terenach, gdzie panuje gorączka jak kiedyś na Alasce. Tam również zdarza się, że ludzie przypadkowo wpadają do głębokiej dziury w ziemi, co łatwo wytłumaczyć tym, że biedaszyby często same się zawalają, przygniatając górników. Najwięcej pojawia się ich w czasie pory deszczowej zgodnie z zasadą, że deszcz pozwala rosnąć temu, co pod ziemią, więc i złota powinno być sporo. Możliwe, ale praca przy wydobyciu jest okrutna: wiele metrów pod ziemią stemple ledwo się trzymają, jest gorąco i duszno, trzeba się czołgać z chińską lampką na czole zamocowaną na zwykłej dętce. Obróbka na powierzchni także męczy: kamienie kruszy się na pył, który potem jest płukany i może coś z tego będzie...

Ludzie przyjeżdżają z daleka i zaczynają kopać, dogadując się z właścicielem ziemi, że oddadzą mu trzy z dziesięciu wykopanych worków. Wyobraźnię rozbudza znaleziony niedawno samorodek wart 40 mln szylingów, niecałe 200 tys. dolarów, co ma się nijak do znaleziska Laizera, bo tanzanit jest bardziej opłacalny. Cena bywa jednak dużo wyższa niż się wydaje, skoro wśród ofiar zdarzały się dzieci górników i ich matki. I nawet jeśli ktoś uważa, że to się opłaca, jak potem żyć w pałacu z widokiem na ocean?

Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Plus Minus
„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Roman-Rawska: Otwarte klatki tożsamości