Każda z pańskich książek podejmuje temat środkowoeuropejski. Pierwsza była historycznym przewodnikiem po Galicji przełomu XIX i XX wieku. Druga opowiadała o narodzinach nazizmu w Austrii. Akcja trzeciej, wyróżnionej Angelusem "Śmierci w bunkrze", toczyła się m.in. na Bałkanach, w Czechosłowacji i Polsce. Czuje się pan bardziej pisarzem austriackim czy środkowoeuropejskim?
Stanowczo środkowoeuropejskim. Rzecz jasna, jestem Austriakiem. Uważam to nawet za powód do dumy. Mam przy tym świadomość, że moi przodkowie ze strony ojca wywodzili się ze Słowenii, z kresów dawnej monarchii habsburskiej, a rodzina matki z Czech. W tej sytuacji jestem także – a przynajmniej staram się być – człowiekiem Europy Środkowej. Ta część świata pozostaje najbliższa mojemu sercu, najbardziej ciekawi mnie w sensie kulturowym i literackim. Austria – przy całym dla niej szacunku – wydaje mi się zbyt ciasna.
Mógłby pan nakreślić granice Europy Środkowej?
Definicji nie podam, bo jej nie znam, i podejrzewam, że ona już nie powstanie. Należałem do ludzi, którzy w latach 70. prowadzili na ten temat ożywione dyskusje. Zapoczątkował je Milan Kundera, potem do debaty włączył się mój bliski przyjaciel Claudio Magris. Jak wędrowny cyrk podróżowaliśmy po Niemczech i Austrii, dając szereg odczytów i szukając sedna problemu. Z perspektywy lat wydaje mi się, że było to zajęcie kompletnie pozbawione znaczenia. W latach 70. prawdopodobnie nie zgodziłbym się z tezą, że Wrocław, gdzie przyznano mi Angelusa – nagrodę Europy Środkowej, – należy do tego rejonu. Wtedy upierałbym się, że wyznacza go trójkąt Wiedeń – Praga – Budapeszt. Plus Triest. A dziś? Dziś myślę, że Europa Środkowa jest pojęciem nie geograficznym, lecz duchowym.
Zatem jak scharakteryzować jej ducha?