Połowa miejsc dla kobiet - słyszę raz po raz. Najpierw na listach wyborczych. A potem? Bóg raczy wiedzieć. W parlamencie i rządzie, i Senacie; w firmach, fabrykach, zarządach, radach nadzorczych. Wszędzie. Dlaczego? Bo mniej więcej 50 procent populacji stanowią kobiety.
W latach 30. XX w. Simone Weil zauważyła, że w żadnym innym ustroju w dziejach pseudopojęcia nie robią tak szybko kariery jak w demokracji masowej. To prawda. Teraz, na początku wieku XXI, jeszcze łatwiej ją dostrzec. Wbrew nadziejom dziewiętnastowiecznych myślicieli współczesna medialna demokracja tłumi często zdrowy rozsądek, krępuje zdolność krytycznego myślenia i zamienia suwerennych obywateli w poddawane manipulacji bezwolne jednostki. Opiera się na wspólnocie wstydu i wykluczenia sprytnie budowanej przez ideologów wspieranych przez niektóre media.
Tak dokładnie ma się sprawa z owym parytetem, który z coraz większą siłą wtłaczany jest do umysłów. A jest przecież co najmniej kilka istotnych argumentów, które powinny zdezawuować zwolenników jego wprowadzenia. Rzecz pierwsza to jego skrajna niesprawiedliwość. Jeśli przyjąć zasadę, że 50 procent miejsc rezerwuje się dla kobiet, to oznacza, że o obsadzie stanowisk nie decydują kompetencje, zasługi, umiejętności, wiedza, tylko płeć. Zwolennicy parytetów traktują kobiety i mężczyzn po prostu jako abstrakcyjne, pozbawione charakteru jednostki, jak obojętne trybiki wielkiej maszyny. Tak jakby płeć nie niosła w sobie osobnej wrażliwości, osobnych doświadczeń, szczególnych zalet. W ich oczach kobiecość i męskość nic nie znaczą; wszystko zostaje sprowadzone do walki o władzę.
I sprawa być może najważniejsza. Przecież zwolennicy przyznania kobietom połowy miejsc w polityce czy gospodarce naprawdę je lekceważą. Bo co to znaczy, że dla pewnej płci przewiduje się określoną pulę miejsc? Tyle, że te kobiety, którym się udało, które są wybitnymi specjalistkami, zostaną zrównane z tymi, które osiągnęły sukces dzięki wsparciu prawa.
Parytet to nic nowego. W epoce nowożytnej różni inżynierowie dusz próbowali modelować społeczeństwo na swoją modłę. Z największą determinacją robili to komuniści. Chcąc zniszczyć ziemiaństwo i inteligencję, przez całe lata starali się - kto nie pamięta sławetnych punktów za pochodzenie? - ograniczyć dawnym elitom dostęp do studiów i kariery. Nie udało się. Dziś ten stary pomysł przejęła ideologia feministyczna.