Jan Maciejewski: Trucizna z miodem

Jeśli słowa nie zaczną ranić, czułość nie przestanie mordować.

Publikacja: 25.04.2025 14:10

Jan Maciejewski: Trucizna z miodem

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Prasa doniosła, że werdykt został „przywitany wielkim okrzykiem aprobaty”. Sędzia na próżno wzywał do zachowania spokoju, na sali sądowej „panował radosny chaos”. Wszystko to dzięki jednogłośnemu uniewinnieniu dla matki oraz lekarza oskarżonych o zabójstwo siedmiodniowej Corinne, która przyszła na świat bez rąk. W ciągu tygodnia, jaki spędziła na świecie (a było to już kilkadziesiąt lat temu), karmiono ją barbituranami z miodem. „Wiemy, jak strasznie cierpiała ta kobieta – mówił podczas rozprawy adwokat matki – te kilkaset metrów, które musiała przejść ze swego pokoju do miejsca, gdzie trzymano jej dziecko, to była prawdziwa Kalwaria”. A o lekarzu, który udostępnił matce Corinne truciznę: „jestem dumny, że mogę nazywać się jego przyjacielem. Okazał się człowiekiem honoru”.

Kalwaria. Honor. Tłum łkający ze wzruszenia. Barbiturany i miód.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Przemogłeś

Słowa potrafią ranić. I nie jest dobrze, kiedy tracą tę umiejętność. Jak lina złapana w locie przez spadającego w przepaść człowieka – ściera skórę do kości, o ile powroźnik właściwie wywiązał się ze swojego zadania. Bo jeśli skrewił, to owszem, wewnętrzne części dłoni pozostają nietknięte, za to całe ciało leży roztrzaskane kilkaset metrów dalej. My, powroźnicy słów, lubimy je uplatać gładkimi jak jedwab, delikatnymi jak len. Byle nie zrobić nimi nikomu krzywdy. Zapominając, że w ten sposób nie będą też mogły nikogo uratować. My, wierni poddani terroru czułości. To przecież ona „przewodniczy” i snuje opowieści.

Słowa potrafią ranić. I nie jest dobrze, kiedy tracą tę umiejętność. Jak lina złapana w locie przez spadającego w przepaść człowieka – ściera skórę do kości, o ile powroźnik właściwie wywiązał się ze swojego zadania. 

A wystarczyłaby precyzja – kwestia rzemiosła, żadnego daru z wysoka. Precyzja w definiowaniu, czym jest morderstwo, a czym ocalenie. Czym niewinność i bezradność, litość i okrucieństwo. Czym Kalwaria, a czym honor. Lina – nie cep. Precyzyjnie skonstruowany splot brzmienia, sensu i znaczenia. Choćby bolał. I oby bolał. Bo co innego mielibyśmy zrobić dla któregokolwiek z tych najmniejszych? Jeśli słowa nie zaczną ranić, czułość nie przestanie mordować. Wszystko rozmywająca mgła empatii. Dłoń aktywistki czule głaszczącej ramię matki, którą przekonała właśnie do zamordowania jej dziewięciomiesięcznego dziecka. Rozumiejące spojrzenie, towarzysząca obecność pani ginekolog, która zapewnia, że wszystko odbędzie się szybko i bezboleśnie. A potem jeszcze kolorowe baloniki podczas pogrzebu wypuszczane do nieba. Lek jest gorzki. Trucizna – słodka. Czasem też kolorowa. Barbiturany i miód.

Gdyby ułożyć „Hymn do czułości”, byłby on lustrzanym odbiciem tego pawłowego. Czułość jest niecierpliwa, nie jest w stanie wytrzymać choćby najmniejszego cierpienia, nie godzi się na ani jedną łzę. Czułość unosi się gniewem („wypier…, wypier…”). Czułość nie zna litości. Każda niedoskonałość może zasłużyć w jej oczach na śmierć. Śmierć – rzecz jasna – „oszczędzającą cierpienia”. Morderstwo w afekcie czułości.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Rozwód z rzeczywistością

No i oczywiście – tego nie możemy czułości odmówić – potrafi ona przemawiać językami ludzi i aniołów. Doprowadzać do łez wzruszenia, wywoływać „radosny chaos” i „okrzyki aprobaty”. Bo czułość rozmywa kontury, jak łzy wzbierające pod powiekami. Rozmywając, unicestwia granice, definicje i pojęcia. Proszę zauważyć – nie trzeba było żadnej zmiany konstytucji, żadnego trybunału ani wyroku. Wystarczyło tylko odpowiednio rozmyć przepisy, żeby wywrócić prawo aborcyjne o 180 stopni. Tak działa „rewolucja czułości”.

Czym jest precyzja w starciu z czułością? Kodeksem etycznym rozrzuconym bezładnie u stóp płaczącego dziecka. Zimnem kamiennej tablicy, na której wypisano przykazania. Można się o nią potknąć albo rozbić głowę. Precyzja jest ostra i niebezpieczna jak ostrze skalpela. I jak ono – mogącym ratować życie. To najbardziej bezbronne. Nieme. I jeszcze przez chwilę – niewidoczne. Leżące poza ochronnym kordonem czułości. Krzyk stłumiony wodami płodowymi nie wyciśnie niczyich łez. Czułość nie przyjdzie mu z pomocą. Co innego ma w tym czasie na głowie.

Podobnie precyzja, ją także zatrudniono do innych zadań. Odmierzenia odpowiedniej dawki chlorku potasu. Wycelowania igły w serce dziecka. Bo jeśli ma ono przestać bić, liczy się każdy mililitr i milimetr. A potem już tylko kolorowe baloniki nad małą trumną. Barbiturany i miód.

Prasa doniosła, że werdykt został „przywitany wielkim okrzykiem aprobaty”. Sędzia na próżno wzywał do zachowania spokoju, na sali sądowej „panował radosny chaos”. Wszystko to dzięki jednogłośnemu uniewinnieniu dla matki oraz lekarza oskarżonych o zabójstwo siedmiodniowej Corinne, która przyszła na świat bez rąk. W ciągu tygodnia, jaki spędziła na świecie (a było to już kilkadziesiąt lat temu), karmiono ją barbituranami z miodem. „Wiemy, jak strasznie cierpiała ta kobieta – mówił podczas rozprawy adwokat matki – te kilkaset metrów, które musiała przejść ze swego pokoju do miejsca, gdzie trzymano jej dziecko, to była prawdziwa Kalwaria”. A o lekarzu, który udostępnił matce Corinne truciznę: „jestem dumny, że mogę nazywać się jego przyjacielem. Okazał się człowiekiem honoru”.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów