Prasa doniosła, że werdykt został „przywitany wielkim okrzykiem aprobaty”. Sędzia na próżno wzywał do zachowania spokoju, na sali sądowej „panował radosny chaos”. Wszystko to dzięki jednogłośnemu uniewinnieniu dla matki oraz lekarza oskarżonych o zabójstwo siedmiodniowej Corinne, która przyszła na świat bez rąk. W ciągu tygodnia, jaki spędziła na świecie (a było to już kilkadziesiąt lat temu), karmiono ją barbituranami z miodem. „Wiemy, jak strasznie cierpiała ta kobieta – mówił podczas rozprawy adwokat matki – te kilkaset metrów, które musiała przejść ze swego pokoju do miejsca, gdzie trzymano jej dziecko, to była prawdziwa Kalwaria”. A o lekarzu, który udostępnił matce Corinne truciznę: „jestem dumny, że mogę nazywać się jego przyjacielem. Okazał się człowiekiem honoru”.
Kalwaria. Honor. Tłum łkający ze wzruszenia. Barbiturany i miód.
Czytaj więcej
Gdybym bieglej posługiwał się słowami, napisałbym ten felieton od tyłu, postawiłbym go na głowie....
Słowa potrafią ranić. I nie jest dobrze, kiedy tracą tę umiejętność. Jak lina złapana w locie przez spadającego w przepaść człowieka – ściera skórę do kości, o ile powroźnik właściwie wywiązał się ze swojego zadania. Bo jeśli skrewił, to owszem, wewnętrzne części dłoni pozostają nietknięte, za to całe ciało leży roztrzaskane kilkaset metrów dalej. My, powroźnicy słów, lubimy je uplatać gładkimi jak jedwab, delikatnymi jak len. Byle nie zrobić nimi nikomu krzywdy. Zapominając, że w ten sposób nie będą też mogły nikogo uratować. My, wierni poddani terroru czułości. To przecież ona „przewodniczy” i snuje opowieści.