Przez dwa dni wpływowe całodobowe media żyły spazmem oburzenia na wypowiedź lidera opozycji: „prawdziwi Polacy wrócą jeszcze do władzy”. Ponieważ w znacznej części środowisk opiniotwórczych określenie „prawdziwy Polak” budzi traumatyczne skojarzenia, powszechne oburzenie udało się jeszcze lepiej niż zwykle, w większym niż wcześniej stopniu, bazując na przyrównywaniu Jarosława Kaczyńskiego do Hitlera, a PiS do NSDAP.
Liczne zorkiestrowane w kampanii wypowiedzi sugerowały na różne sposoby tę samą, od dawna upowszechnianą przez wspomniane media, tezę: prawicowa opozycja jest zagrożeniem dla demokracji i wolności, wobec czego wszelkie słabości obecnej władzy trzeba cierpliwie znieść i rozgrzeszyć, a wszelkie działania mające na celu niedopuszczenie do powrotu PiS, choćby nawet w drodze zwycięstwa w demokratycznych wyborach, należy uznać za z góry usprawiedliwione.
[srodtytul]Słowa inne, komentarz został[/srodtytul]
Potem okazało się, że wypowiedź, która wywołała tak ostre w tonie komentarze, została zmyślona. Pod warszawskim Pałacem Namiestnikowskim ani nigdzie indziej Kaczyński nie mówił nic o „prawdziwych Polakach” i w ogóle nigdy tego obciążonego złymi skojarzeniami określenia nie użył. Widzowie, słuchacze i czytelnicy związani emocjonalnie z przekazem mediów establishmentu mogli się o tym dowiedzieć ze zwięzłych, suchych sprostowań na internetowej stronie TVN i w gazetach. Jednak sprostowania owe padły niejako mimochodem, w tle nadal postępującego ataku.
Jak w czasach PRL artykuły wstępne „Trybuny Ludu”, tak dziś nadają ton komentarze „Gazety Wyborczej”: wprawdzie trzeba ubolewać, że koledzy z TVN nieopatrznie dali swą pomyłką asumpt do pisowskich oskarżeń, ale prawdziwą zgrozą nie jest bynajmniej „wywołany złą jakością nagrania” błąd „Faktów”, prawdziwie oburzające jest zachowanie „pisowskich” Wiadomości TVP, które nie zauważają, że Jarosław Kaczyński wyprowadza zwolenników na ulicę, bagatelizują tworzone tym zagrożenie dla demokracji, i na dodatek wykorzystują sprawę, by atakować konkurencję (bo, co ciekawe, „opluwanie konkurencji” nagle zaczęło napawać „Gazetę Wyborczą” odrazą).
W świecie mediów zdarzają się oczywiście od lat rozmaite pomyłki, a w dobie informacyjnego zagęszczenia, całodobowych programów i wyścigu do „niusa” zdarza się, że oczywista nieprawda, zanim zostanie sprostowana, zaczyna żyć własnym życiem. Jednak sposób, w jaki prorządowe media wywiązują się z ustawowego obowiązku sprostowania, tak aby przyznając, że fakt, na którym zbudowały swe teorie, nie miał miejsca, bynajmniej nie wycofywać się z komentarzy, ale znaleźć dla nich inne uzasadnienia (no dobrze, może Kaczyński nie powiedział „prawdziwi Polacy”, ale wyprowadza swoich zwolenników na ulicę, na dodatek z pochodniami, a więc ostrzeżenia przed faszyzmem pozostają zasadne) każe postawić tezę, iż mieliśmy do czynienia nie z błędem, ale z na zimno, cynicznie użytym propagandowym kłamstwem.