6.
Nie ma żadnych podstaw insynuacja Ziemkiewicza, że „w oszalałym umyśle wielkiego niegdyś poety nie było już żadnej różnicy między Franzem Kutscherą a tymi, którzy go zlikwidowali, między SS a AK, między rządem londyńskim a Hitlerem". Czyżby? W roku 1946 Tuwim petycją do Bieruta ocalił od śmierci skazanych na nią sześciu NSZ-owców. Aby prośbę swą umocnić, posunął się nawet do kłamstwa, że rodzina jednego z nich, Jerzego Kozarzewskiego, ratowała w czasie okupacji matkę Tuwima. Pisano o tym wielokrotnie (m.in. syn Jerzego, Marcin Kozarzewski, w „Polityce" 2002, nr 30). Kto charakteryzuje biografię polityczną Tuwima, ten powinien o tej sprawie wiedzieć. Kto wiedząc – przemilcza, ten nie jest sumienny wobec pamięci o Tuwimie.
— Henryk Markiewicz
Pochlebiam sobie, że nie pierwszy raz jestem strofowany przez prof. Markiewicza. Gdy kiedyś napisałem: „nie trzeba kłaniać się okolicznościom, jak lubił powtarzać prymas Wyszyński", pan profesor, najwyraźniej nie doczytawszy, pouczył mnie w swojej (skądinąd zwykle znakomitej) rubryce „Camera obscura", że to słowa Norwida. Innym razem, cokolwiek wbrew konwencji tejże rubryki poświęconej punktowaniu oczywistych lapsusów, zacytował kilka moich mocnych sformułowań, by ogłosić, że „chamieję", co jest odkryciem wątpliwym, hrabiego wszak nigdy nie udawałem. Jest to więc już trzecia próba podważenia moich kompetencji i po raz trzeci chybiona. O zażyłości Tuwima z sanatorami, pisaniu im wyborczych sloganów i braniu za to pieniędzy pisał Marian Hemar, w okresie międzywojennym bliski przyjaciel poety. Szokujące słowa o „mścicielu" Różańskim zaczerpnąłem z książki Marci Shore „Kawior i popiół"; tamże znaleźć można wiele innych wypowiedzi poety uzasadniających moje o nim opinie. Polecam tę książkę, która dobitnie, acz zapewne niezamierzenie, demaskuje powierzchowność i strupieszałość naszego życia literackiego, bo trzeba było Amerykanki, by miała odwagę upublicznienia źródeł, listów i relacji, które niby nie są tajne, ale za to uporczywie przemilczane, jako niepasujące do ustalonych stereotypów o lewicujących intelektualistach międzywojnia. Z całym szacunkiem dla pana profesora wiedza, którą usiłuje mi zamknąć usta, jest wiedzą ustaloną w PRL (choć fragment listu, w którym Tuwim cieszył się, że „reakcyjnym szubrawcom" z PSL cenzura uniemożliwiła opublikowanie negatywnej recenzji, znalazł się we wstępie do Czytelnikowskiego wydania „Balu w Operze" jeszcze w latach 80. – zapewne przez niedopatrzenie), której salon III RP nie pozwala weryfikować, by „świętości nie szargać". Jeśli jednak nie ograniczać się do tego, co znajduje się w wydanych drukiem poezjach, i nie gardzić świadectwami z emigracji, taki portret upadku poety, jaki nakreśliłem, znajduje uzasadnienie w źródłach. W przeciwieństwie do sugestii pana profesora nie kieruje mną chęć uwłaczania pamięci wielkiego poety. Po prostu „potomność to cholera taka", co „im talent większy, tym ci błędy/ Surowiej liczy, nie łaskawiej" – jak pisał wspomniany Hemar w wierszu o innym ze świętych patronów dzisiejszej liberalnej inteligencji Słonimskim. Mówiąc nawiasem, Hemar także, jak pan profesor, tłumaczył upadek Tuwima „polityczną naiwnością" (nieco ostrzej to formułując), ale bez jego tuszowania. Ten rodzaj sumienności bardziej mi odpowiada.
—Rafał A. Ziemkiewicz