Jestem na to, powiedziałbym, erotycznie wrażliwy. Nie czytam książek pożyczonych, lekko przybrudzonych. Książka musi być moja. Łatwo sobie wyobrazić, że to poważna pozycja mojego skromnego budżetu. Tym bardziej że czytam szybko – akapitami, a nie wers po wersie. Jakich książek szukam? Druga wojna z, wszystkimi okropnościami albo przedwojnie. Dlaczego właśnie o tym? Bo wydaje mi się, że młodnieję. Bo pamiętam nazwiska z pierwszych stron gazet. Pamiętam też przedwojenną atmosferę, wcale nie tak beztroską, i okupacyjny stuk butów patroli. Mam znowu 15, 20 lat. Widzę wszystko z niebywałą ostrością. Wiele książek opisuje lata 30., zza oficerek za 120 zł od Hiszpańskiego wygląda nędza Polesia. Mniej mnie interesuje, czy Prystor czy Sławek miał bliższy dostęp do ucha Marszałka, ile całe tło obyczajowe.
Otóż jestem po lekturze takich wspomnień. Nagle spomiędzy Berezy i Brześcia, Adrii i Wieniawy zjawia się rozdział poświęcony najsłynniejszej sprawie kryminalnej lat 30. – sprawie Gorgonowej. Guwernantka zabiła wychowanicę. Proces ciągnął się dwa lata. Oskarżonej bronił mecenas Maurycy Axer, ojciec Erwina. Dobrze musiał jej bronić, bo odciął ją od stryczka – skończyło się na ośmiu latach za zabójstwo w afekcie. Cała Polska się tym pasjonowała. Ale skąd w tej książeczce, raczej politycznej, kryminał? Widocznie autor potrzebował, jak mówił Tołstoj w „Żywym trupie", rodzynka. Ale co ja mam z tym wspólnego? Dużo.
Pewnego dnia po przedstawieniu czeka na mnie nobliwy pan. Przedstawia się: „Jestem z Londynu. Nazywam się Kulczycki. Jestem synem sędziego, którego pan grał w filmie »Sprawa Gorgonowej«. Nawet jest pan do niego podobny. Kupiłem kopię, a teraz czekam na pana w Londynie".
W kilka tygodni później jestem w Londynie z przedstawieniem. Spotykamy się na mszy w kościele św. Andrzeja. Pan Kulczycki, znany księgarz, ma tam stoisko absolutnie nielegalnych w PRL wydawnictw. Po mszy – lunch. Państwo Kulczyccy z dziećmi – inteligentne nastolatki. Dzieci wpatrują się we mnie uporczywie, chcąc odnaleźć ślad rodzinnego podobieństwa. I widzę, że wszystko im się myli i naprawdę biorą mnie za dziadka. Jest mi trochę głupio, ale co im będę tłumaczył. Tak fikcja przeszła w rzeczywistość. I właściwie w realu stałem się ich dziadkiem.
To mi przypomina, jak do aktora, który stale grał Piłsudskiego, podeszła pani i powiedziała: „Panie Marszałku, byłam na pańskim pogrzebie".