Karp w wannie Passenta

Daniel Passent nie potrafi się zdecydować, czy bilansować swój żywot w konwencji luzaka i cynika czy też rozsierdzonego staruszka

Publikacja: 04.02.2012 00:01

Jerzy Urban i Daniel Passent:?Warszawa, rok 2003

Jerzy Urban i Daniel Passent:?Warszawa, rok 2003

Foto: PAP, Tomasz Gzell Tomasz Gzell

Po Ja­ni­nie Pa­ra­dow­skiej Da­niel Pas­sent jest ko­lej­nym dzien­ni­ka­rzem „Po­li­ty­ki", któ­re­go wspo­mnie­nia dru­ku­je, w for­mie wy­wia­du­ rze­ki, wy­daw­nic­two Czer­wo­ne i Czar­ne. I za­cznę od pry­wa­ty – ko­lej­nym, któ­ry po­świę­ca mi pa­rę zgryź­li­wych uwag. War­to się ni­mi za­jąć, tylko dlatego, źe za­wie­ra się w nich je­den z klu­czy do je­go bio­gra­fii.

Pas­sent przy­po­mi­na mo­je fe­lie­to­ny z „Dzien­ni­ka" z ro­ku 2007 wy­wo­ła­ne in­for­ma­cja­mi o je­go do­mnie­ma­nej współ­pra­cy z pe­ere­low­ski­mi służ­ba­mi. Opi­su­je te tek­sty tak: „roz­sze­rzył mo­ją rze­ko­mą agen­tu­ral­ność na ca­łą mo­ją dzia­łal­ność". To­wa­rzy­szy te­mu dum­na uwa­ga: „Ni­gdy na to, co pi­sał, nie od­po­wia­da­łem". Jed­nak po la­tach pie­czo­ło­wi­cie te tek­sty cy­tu­je. I po­nie­kąd od­po­wia­da, choć nie­ja­sno.

Ciąg to­wa­rzy­skich znie­wag

Przy­po­mnę, że ni­gdy się nie wy­po­wia­da­łem na te­mat oskar­żeń Pas­sen­ta o związ­ki z wy­wia­dem czy z SB. Do tej spra­wy on sam ską­di­nąd od­no­si się w spo­sób ty­po­wy dla bo­ha­te­rów ta­kich hi­sto­rii. Nie ma po­ję­cia, skąd się wzię­ły ja­kie­kol­wiek wzmian­ki w ja­kich­kol­wiek ak­tach. Po­nie­waż zaś ich nie zna, mo­że się z ła­two­ścią ob­sa­dzić w ro­li bo­ha­te­ra „Pro­ce­su" Kaf­ki. Nie­szczę­snej ofia­ry ma­chi­ny kłam­stwa.

Że mógł wy­to­czyć pro­ces cy­wil­ny au­tor­kom au­dy­cji te­le­wi­zyj­nej „Mi­sja spe­cjal­na"? Nie bę­dzie się z ni­mi prze­cież pro­ce­so­wał do koń­ca ży­cia. Za­rzu­ty pa­dły sześć lat te­mu, dziś pew­nie by­ło­by po pro­ce­sie. Ale Pas­sent wo­li być na­dal ofia­rą.

Ja jed­nak pi­sa­łem o czymś in­nym. Na­wią­za­łem do te­zy prze­ciw­ni­ków lu­stra­cji twier­dzą­cych w la­tach 90., że w przy­pad­ku gor­li­wych rzecz­ni­ków pe­ere­low­skie­go re­żi­mu nie ma sen­su spraw­dzać ich taj­nych związ­ków z tym­że, sko­ro za­cho­wa­ły się te jaw­ne. Choć­by ar­ty­ku­ły, któ­re po nich po­zo­sta­ły. I to po­win­no być pod­sta­wą oce­ny.

Sko­ro po­win­no, przy­po­mnia­łem teksty Pas­sen­ta z czasów sta­nu wo­jen­ne­go. I pio­sen­kę Jac­ka Kacz­mar­skie­go „Marsz in­te­lek­tu­ali­stów". Pie­śniarz, ce­nio­ny wszak przez śro­do­wi­ska dzi­siej­szej li­be­ral­nej le­wi­cy, w ro­ku 1982 przed­sta­wił re­dak­to­ra „Po­li­ty­ki" ja­ko pa­skud­ne­go pro­pa­gan­dzi­stę sys­te­mu. W mo­men­cie, kie­dy ten sys­tem się­gnął po na­gą prze­moc.

Na­wet ja uzna­ję tę pio­sen­kę za prze­sad­ną. Do Pas­sen­ta bar­dziej pa­su­je in­na, ta o „sztu­ka­to­rach" ma­lu­ją­cych wszyst­ko na ró­żo­wo, łącz­nie z ple­ca­mi tych, co sie­dzą w wię­zie­niach. Ale po owe za­rzu­ty się­gną­łem w chwi­li, kie­dy ten pu­bli­cy­sta, w la­tach 90. nie­co scho­wa­ny, prze­by­wa­ją­cy la­ta ca­łe za gra­ni­cą, stał się na po­wrót mod­nym uczest­ni­kiem de­bat. Na­ucza­ją­cym na­ród, czym jest wol­ność sło­wa, i ob­wi­nia­ją­cym rzą­dzą­cą wte­dy par­tię o nie­de­mo­kra­tycz­ne prak­ty­ki. Lu­dziom for­mu­łu­ją­cym po­dob­ne za­rzu­ty ­wy­pa­dało­by się wy­le­gi­ty­mo­wać choć mi­ni­mal­ną wia­ry­god­no­ścią wła­sną.

Pas­sent uwa­ża ta­kie żą­da­nia za ab­sur­dal­ne. Je­go dzi­siej­sza re­flek­sja na te­mat PRL spro­wa­dza się ską­di­nąd do, zresz­tą se­lek­tyw­ne­go, po­rów­ny­wa­nia jej do IV RP. Jak wia­do­mo, za rzą­dów PiS sza­la­ła cen­zu­ra, a lu­dzie szli do wię­zie­nia za naj­lżej­szą kry­ty­kę wła­dzy. Ma­rzec '68, czas dla Pas­sen­ta za­pew­ne nie­mi­ły (choć prze­trzy­ma­ny w wa­run­kach cie­plar­nia­nych), jest w sta­nie po­rów­nać do... lu­stra­cji.

Dys­ku­sję o wła­snej prze­szło­ści trak­tu­je z jed­nej stro­ny ja­ko par­tyj­ną (PiS kon­tra eli­ty), z dru­giej ja­ko ciąg to­wa­rzy­skich znie­wag. Oto, jak opi­su­je wy­wiad ze so­bą prze­pro­wa­dzo­ny przez ma­in­stre­amo­wy mie­sięcz­nik „Press": „Fa­cet przy­cho­dzi do naj­lep­sze­go fe­lie­to­ni­sty, jed­ne­go ze współ­twór­ców »Po­li­ty­ki«, itd., itp., z oka­zji wy­gra­nia ran­kin­gu i prze­słu­chu­je go jak po­dej­rza­ne­go, je­go py­ta­nie brzmi: cze­go się pan naj­bar­dziej wsty­dzi? To tak jak­by – przy za­cho­wa­niu wszyst­kich pro­por­cji – wy­wiad z Ro­ma­nem Po­lań­skim za­cząć od py­ta­nia o seks z nie­let­nią".

Roz­mów­ca Pas­sen­ta Jan Or­dyń­ski też nie po­sia­da się z obu­rze­nia. Mo­że tyl­ko po­cie­szać: „Ale na te­mat lu­stra­cji za­bie­ra­li tak­że głos lu­dzie z kla­są".

Nie de­ner­wo­wać mi­strza

Ską­di­nąd Or­dyń­ski dba o to, aby Pas­sent nie był za­nad­to nie­po­ko­jo­ny. W efek­cie la­ta 70. to głów­nie przy­go­dy dzien­ni­ka­rza z nie­zbyt do­brze wi­dzia­nym przez wła­dzę ka­ba­re­tem Pod Egi­dą. Udział „Po­li­ty­ki" w po­li­ty­ce i pro­pa­gan­dzie eki­py Gier­ka? Kil­ka uwag na mar­gi­ne­sie. La­ta 80. uda­ło się spro­wa­dzić do kil­ku py­tań i od­po­wie­dzi. Wsty­dzisz się tek­stów z tam­tych cza­sów? Na­tu­ral­nie, pa­ru się wsty­dzę, jak Po­lań­ski sek­su z nie­let­nią. I po­pro­szę o na­stęp­ne py­ta­nie, prze­cież Ka­czor i je­go pro­pa­gan­dzi­ści ro­bi­li gor­sze rze­czy.

Że­by by­ło ja­sne, ja nie cy­tu­ję. Ale mam wra­że­nie, że du­cha tych frag­men­tów od­da­ję cel­nie.

W efek­cie zni­ka tak­że to, co mo­gło być atu­tem tej książ­ki. Na mar­gi­ne­sie bio­gra­fii Pa­ra­dow­skiej za­uwa­ży­łem, że nie ma ona o cza­sach PRL nic cie­ka­we­go do po­wie­dze­nia, bo w ni­czym wte­dy nie uczest­ni­czy­ła – ani po jed­nej, ani po dru­giej stro­nie. Pas­sent uczest­ni­czył od lat 60., mógł­by więc zdra­dzić tro­chę ta­jem­nic ów­cze­sne­go obo­zu wła­dzy i je­go me­dial­ne­go za­ple­cza. Ale pra­wie te­go nie ro­bi lub ro­bi dziw­nie bla­do.

A prze­cież dys­ku­sja o fi­lo­zo­fii gru­py „Po­li­ty­ki", o jej ce­lach i ko­lej­nych za­krę­tach, tak­że o de­cy­zji po­par­cia władz sta­nu wo­jen­ne­go, któ­ra to śro­do­wi­sko po­dzie­li­ła, mo­gła­by być pa­sjo­nu­ją­ca. Or­dyń­ski, choć na­wet wy­grze­bał kil­ka sta­rych tek­stów Pas­sen­ta w du­chu daw­nej ide­olo­gii, nie jest w tej mie­rze wy­ma­ga­ją­cym roz­mów­cą. Je­go głów­na de­wi­za to: nie de­ner­wo­wać mi­strza.

Ja­kąś od­po­wie­dzią na py­ta­nie, dla­cze­go wszyst­ko jest tu utrwa­la­ne tak enig­ma­tycz­nie, mo­że być tak­że prze­bi­ja­ją­ca przez ca­łą książ­kę let­niość głów­ne­go bo­ha­te­ra. Ujaw­nia ją mi­mo­wol­nie pro­sto­dusz­ny Or­dyń­ski, py­ta­jąc o Je­rze­go Urba­na: „W prze­ci­wień­stwie do cie­bie on się pa­rę ra­zy bun­to­wał i do­sta­wał po gło­wie". Istot­nie Urban miał pa­rę non­kon­for­mi­stycz­nych epi­zo­dów, był też ską­di­nąd znacz­nie strasz­niej­szy w cza­sach za­an­ga­żo­wa­nia po stro­nie wła­dzy. Pas­sent po­zo­sta­wał let­ni i za­in­te­re­so­wa­ny... Wła­śnie czym? Chy­ba głów­nie wy­god­nym ży­ciem, to się uno­si nad książ­ką. Zostanie po nim aneg­do­ta o ry­bie, ma­ło czy­tel­na dla młod­sze­go po­ko­le­nia. Przed świę­ta­mi go­spo­sia za­dzwo­ni­ła do ja­kiejś cen­tra­li, że „re­dak­tor Pas­sent z »Po­li­ty­ki« po­trze­bu­je kar­pia", więc we­zwa­li ją w kon­kret­ne miej­sce i po chwi­li... karp pły­wał w wan­nie.

Na­tu­ral­nie Pas­sent chlu­bi się też tym, czym chlu­bić się mo­że na­praw­dę. Wy­wia­da­mi i kon­tak­ta­mi z pi­sa­rza­mi, uczo­ny­mi, tek­sta­mi w „Po­li­ty­ce" pi­sa­ny­mi bar­dziej ludz­kim ję­zy­kiem (po­twier­dzam, był bły­sko­tli­wy). I za­baw­ny­mi, cza­sem od­waż­ny­mi ske­cza­mi dla ka­ba­re­tu Pod Egi­dą (wte­dy był naj­bli­żej opo­zy­cji, ale gra­ni­cy ni­gdy nie prze­kro­czył). Ale w „Dzien­ni­kach" Ki­sie­la znaj­du­ję echa po­le­mik jesz­cze z lat 70., gdy Passent  gro­mił ze­pchnię­te­go na  mar­gi­nes pu­bli­cy­stę w spra­wach nie­miec­kich, zgod­nie z du­chem ów­cze­snej pro­pa­gan­dy.

Moż­li­we, że ma­low­ni­cze wy­wia­dy i tek­sty ka­ba­re­to­we trze­ba by­ło opła­cać ta­kim try­bu­tem, a moż­li­we, że naj­waż­niej­szy był ów karp. Sam Pas­sent nie po­tra­fi się zde­cy­do­wać, w ja­kiej kon­wen­cji bi­lan­so­wać swój ży­wot. Lu­za­ka i cy­ni­ka, za któ­re­go ucho­dził (na­zy­wa sie­bie żar­to­bli­wie po­put­czy­kiem) czy sta­rusz­ka roz­sro­żo­ne­go za­ma­cha­mi na sie­bie. Pro­blem wła­snej bio­gra­fii spro­wa­dził do wy­god­nej woj­ny z ludź­mi młod­szy­mi – z ta­kich po­zy­cji ła­two się bro­nić, prze­cież ONI nie mo­gą ro­zu­mieć głę­bi na­szych wy­bo­rów. Prze­ciw­sta­wia im mą­drość za­chod­nich pi­sa­rzy, Fi­ge­sa czy Mon­te­fio­re, któ­rzy por­tre­tu­jąc sta­li­nizm, nie pięt­nują, lecz opi­su­ją.

Ale po­mi­ja­jąc już czę­ścio­wy fałsz tej dia­gno­zy – Fi­ges nie pięt­nu­je, ale gdy­by za­jął się Pas­sen­tem, na­ma­lo­wał­by za­pew­ne por­tret bez­li­to­sny – ta­kie uwa­gi są wy­ra­zem sła­bo­ści. Niczym tyrady emetowanego złodzieja narze-kającego, że prasa za dużo pisze o przestępczości

To skrę­po­wa­nie wła­snym ży­cio­ry­sem prze­szka­dza chyba Pas­sen­to­wi na­wet tam, gdzie mógł­by być po pro­stu zaj­mu­ją­cym ga­wę­dzia­rzem. Znał Je­rze­go Ko­siń­skie­go, Bu­ła­ta Oku­dża­wę, roz­ma­wiał z Geo­r­ge'em Bu­shem i kon­fe­ran­sje­rem z „Ka­ba­re­tu" Jo­elem Greyem, ale re­la­cje o nich przy­po­mi­na­ją po­kój ob­wie­szo­ny zdję­cia­mi: głów­ny bo­ha­ter z tym i jesz­cze z tym, i jesz­cze z tam­tym. W ta­kich fot­kach nie­wie­le jest ży­cia. Do­wie­my się, kto na­uczył Pas­sen­ta wią­zać musz­kę i jak zna­lazł się na Uni­wer­sy­te­cie Prin­ce­ton w epo­ce Go­muł­ki. Ale sma­ków i za­pa­chów ko­lej­nych epok po­czu­je­my nie­wie­le.

Jest tu wy­zna­nie, któ­re ob­raz kom­pli­ku­je. To je­go przy­wo­ła­na przez Or­dyń­skie­go uwa­ga: „jak ktoś się ukry­wał w sza­fie, nie jest po­tem zbyt od­waż­ny". Cho­dzi o dzie­ciń­stwo dzien­ni­ka­rza za­gro­żo­ne­go pod­czas woj­ny z po­wo­du ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia. Pi­sze o  tym nie­wie­le, ale wie­rzę, że mógł te wspo­mnie­nia wy­przeć z pa­mię­ci. I ro­zu­miem, że to w ja­kimś stop­niu tłu­ma­czy je­go póź­niej­sze wy­bo­ry.

W grę wcho­dzi so­cjo­lo­gia: ro­dzi­ny ży­dow­skich dy­gni­ta­rzy by­ły mo­że bar­dziej wy­ob­co­wa­ne ze spo­łe­czeń­stwa niż tych pol­skich – ta­ki był dom ge­ne­ra­ła Ja­ku­ba Pra­wi­na, wu­ja na­sze­go bo­ha­te­ra, któ­ry go po woj­nie wy­cho­wał. I psy­cho­lo­gia: ta­kie trau­ma­tycz­ne do­świad­cze­nie mo­że uczy­nić czło­wie­ka na ca­łe ży­cie ostroż­nym, szu­ka­ją­cym pro­tek­to­rów i gwa­ran­cji.

Te­mu mo­ty­wo­wi mię­dzy in­ny­mi po­świę­co­na by­ła ostat­nia po­wieść Bro­ni­sła­wa Wild­ste­ina „Czas prze­szły nie­do­ko­na­ny". Dla Pas­sen­ta Wild­ste­in to po­twór dy­bią­cy na nie­go i je­go świat. Tym­cza­sem an­ty­ko­mu­ni­stycz­ny pisarz przy­go­to­wał dla ta­kich lu­dzi jak on prze­ko­nu­ją­cą mo­wę obroń­czą.

By­wa­lec świa­ta elit

Pas­sent nie prze­kro­czył swo­jej trau­my (choć nie­któ­rzy twór­cy KOR jed­nak to zro­bi­li). Ale, co gor­sza, na­wet dziś nie pró­bu­je zro­zu­mieć in­ne­go punk­tu wi­dze­nia. Nie znie­na­wi­dzo­nych „mło­dych", lecz lu­dzi, któ­rzy wpraw­dzie nie wy­cho­wa­li się w sza­fie, ale któ­rych ko­mu­nizm odarł ze wszyst­kie­go: ka­rier, bez­pie­czeń­stwa, szczę­ścia.

Na­tu­ral­nie ma sto­sow­ne ar­gu­men­ty. Już w cza­sach PRL po­dzia­ły nie by­ły prze­cież de­fi­ni­tyw­ne. Ste­fan Ki­sie­lew­ski w swo­im „Al­fa­be­cie" na­zy­wał go „od­waż­nym, kie­dy by­ło moż­na", ale chwa­lił za wiet­nam­skie re­por­ta­że, a w la­tach 80. pi­sał do nie­go żar­to­bli­we li­ści­ki. Dziś daw­no nie ży­je, a na­gro­dę je­go imie­nia dla naj­bar­dziej bez­kom­pro­mi­so­wych Jan Kul­czyk wręczył właśnie... Janinie Paradowskiej. In­ni lu­dzie daw­nej opo­zy­cji tym bar­dziej wy­ba­czy­li, a pro­fe­sor Ge­re­mek roz­ma­wiał z nim ła­ska­wie w ra­diu – przy­po­mi­na Or­dyń­ski. Wy­ba­czy­li tak na­praw­dę ci, któ­rym kom­pro­mis z ludź­mi daw­ne­go PRL­ był po­trzeb­ny do póź­niej­szych po­li­tycz­nych wy­bo­rów. Na­wet Wła­dy­sław Bar­to­szew­ski za­dzwo­nił i za­pro­sił po la­tach na obiad na ba­zie wspól­nej wro­go­ści wo­bec IV RP. I to wy­star­czy. In­ne­go świa­ta niż eli­ty prze­cież nie ma.

Umarł wła­śnie Ja­cek Kwie­ciń­ski, dzien­ni­karz „Ga­ze­ty Pol­skiej", ni­gdy nieży­ją­cy z PRL na­wet w ta­kiej sym­bio­zie jak, w pew­nych okre­sach, Ki­siel. Syn ska­za­ne­go na śmierć w la­tach 40., po­tem dłu­go wię­zio­ne­go ko­men­dan­ta WiN. Czło­wiek sta­ro­świec­ki, draż­nią­cy (cza­sem i mnie) swo­ją nie­zgo­dą na  szarości i kom­pro­mi­sy. Nie twier­dzę, że po­sia­da­ją­cy ra­cję w każ­dej oce­nie. Ale do­pra­sza­ją­cy się przy­naj­mniej za­uwa­że­nia. Pas­sent ta­kich lu­dzi, choć­by ja­ko po­zy­cji w ra­chun­ku su­mie­nia, nie widzi. Są dla dawnego członka klasy rządzącej jak niewolnicy w staro- żytnym Rzymie. Pa­mięć o tym pa­ra­dok­sie utrud­nia mi my­śle­nie z sym­pa­tią o je­go wy­zna­niach, Na­wet gdy jest au­ten­tycz­ny w swo­jej mi­ło­ści do ro­dzi­ny, w opo­wie­ściach o związku z Agnieszką Osiecką, co czy­ni go skąd- inąd ludz­kim.

Ale mo­że Pas­sent tyl­ko za­sła­nia się musz­ką i no­wo­jor­ski­mi knaj­pa­mi, w któ­rych da­ne mu by­ło by­wać, gdy ty­lu wy­rzu­co­no na śmiet­nik? Moi star­si o rok ko­le­dzy z hi­sto­rii opo­wia­da­li mi, jak w 1981 ro­ku pu­bli­cy­sta „Po­li­ty­ki" przy­szedł do nich na strajk stu­denc­ki. Kom­ple­men­to­wał ich i opo­wia­dał, że je­śli doj­dzie do sta­nu wy­jąt­ko­we­go, wróci i bę­dzie z ni­mi umie­rał.

Osta­tecz­nie w kil­ka mie­się­cy póź­niej daw­ny By­wa­lec (pseu­do­nim fe­lie­to­no­wy) pi­sał uza­sad­nie­nia dla twar­dych ko­niecz­no­ści ge­ne­ral­skiej „nor­ma­li­za­cji". Ale mo­że przez chwi­lę pró­bo­wał być szcze­ry? Ba, dziel­ny?

Mógł wtedy  przejść na dru­gą stro­nę, unie­waż­nia­jąc kon­se­kwen­cje wcze­śniej­szych wy­bo­rów, któ­re moż­na tłu­ma­czyć wy­god­nic­twem lub chę­cią upra­wia­nia cie­ka­we­go za­wo­du, cy­ni­zmem albo trau­mą. Zro­bi­ło to wie­lu. On nie. Uza­sad­nia ten wy­bór nie­chę­cią do stad­nych od­ru­chów i po­glą­da­mi, ale opła­ci­ło się. Po upad­ku PRL, choć on sam przed­sta­wia zwłasz­cza la­ta 90. ja­ko czy­ściec, ro­ze­gra­ło się wiel­kie wi­do­wi­sko pod ty­tu­łem: cno­ta uka­ra­na, chy­trość na­gro­dzo­na. Dziś więc tej nie­roz­waż­nej roz­mo­wy ze stu­den­ta­mi pew­nie ża­łu­je. W książ­ce o niej ani sło­wa.

Po Ja­ni­nie Pa­ra­dow­skiej Da­niel Pas­sent jest ko­lej­nym dzien­ni­ka­rzem „Po­li­ty­ki", któ­re­go wspo­mnie­nia dru­ku­je, w for­mie wy­wia­du­ rze­ki, wy­daw­nic­two Czer­wo­ne i Czar­ne. I za­cznę od pry­wa­ty – ko­lej­nym, któ­ry po­świę­ca mi pa­rę zgryź­li­wych uwag. War­to się ni­mi za­jąć, tylko dlatego, źe za­wie­ra się w nich je­den z klu­czy do je­go bio­gra­fii.

Pas­sent przy­po­mi­na mo­je fe­lie­to­ny z „Dzien­ni­ka" z ro­ku 2007 wy­wo­ła­ne in­for­ma­cja­mi o je­go do­mnie­ma­nej współ­pra­cy z pe­ere­low­ski­mi służ­ba­mi. Opi­su­je te tek­sty tak: „roz­sze­rzył mo­ją rze­ko­mą agen­tu­ral­ność na ca­łą mo­ją dzia­łal­ność". To­wa­rzy­szy te­mu dum­na uwa­ga: „Ni­gdy na to, co pi­sał, nie od­po­wia­da­łem". Jed­nak po la­tach pie­czo­ło­wi­cie te tek­sty cy­tu­je. I po­nie­kąd od­po­wia­da, choć nie­ja­sno.

Ciąg to­wa­rzy­skich znie­wag

Przy­po­mnę, że ni­gdy się nie wy­po­wia­da­łem na te­mat oskar­żeń Pas­sen­ta o związ­ki z wy­wia­dem czy z SB. Do tej spra­wy on sam ską­di­nąd od­no­si się w spo­sób ty­po­wy dla bo­ha­te­rów ta­kich hi­sto­rii. Nie ma po­ję­cia, skąd się wzię­ły ja­kie­kol­wiek wzmian­ki w ja­kich­kol­wiek ak­tach. Po­nie­waż zaś ich nie zna, mo­że się z ła­two­ścią ob­sa­dzić w ro­li bo­ha­te­ra „Pro­ce­su" Kaf­ki. Nie­szczę­snej ofia­ry ma­chi­ny kłam­stwa.

Że mógł wy­to­czyć pro­ces cy­wil­ny au­tor­kom au­dy­cji te­le­wi­zyj­nej „Mi­sja spe­cjal­na"? Nie bę­dzie się z ni­mi prze­cież pro­ce­so­wał do koń­ca ży­cia. Za­rzu­ty pa­dły sześć lat te­mu, dziś pew­nie by­ło­by po pro­ce­sie. Ale Pas­sent wo­li być na­dal ofia­rą.

Ja jed­nak pi­sa­łem o czymś in­nym. Na­wią­za­łem do te­zy prze­ciw­ni­ków lu­stra­cji twier­dzą­cych w la­tach 90., że w przy­pad­ku gor­li­wych rzecz­ni­ków pe­ere­low­skie­go re­żi­mu nie ma sen­su spraw­dzać ich taj­nych związ­ków z tym­że, sko­ro za­cho­wa­ły się te jaw­ne. Choć­by ar­ty­ku­ły, któ­re po nich po­zo­sta­ły. I to po­win­no być pod­sta­wą oce­ny.

Sko­ro po­win­no, przy­po­mnia­łem teksty Pas­sen­ta z czasów sta­nu wo­jen­ne­go. I pio­sen­kę Jac­ka Kacz­mar­skie­go „Marsz in­te­lek­tu­ali­stów". Pie­śniarz, ce­nio­ny wszak przez śro­do­wi­ska dzi­siej­szej li­be­ral­nej le­wi­cy, w ro­ku 1982 przed­sta­wił re­dak­to­ra „Po­li­ty­ki" ja­ko pa­skud­ne­go pro­pa­gan­dzi­stę sys­te­mu. W mo­men­cie, kie­dy ten sys­tem się­gnął po na­gą prze­moc.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Piotr Zaremba: Granice sąsiedzkiej cierpliwości
Plus Minus
Nie dać się zagłodzić
Plus Minus
„The Boys”: Make America Great Again
Plus Minus
Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską
Plus Minus
„Bombaj/Mumbaj. Podszepty miasta”: Indie tropami książki
Plus Minus
Władimir Putin, Viktor Orbán. Dziedzice Jurija Andropowa