Pióropusz nad Monte Cassino

Zbigniew Wawer, historyk Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie

Publikacja: 19.05.2012 01:01

„I poszli, szaleni, zażarci...”. Heroiczny, budzący wątpliwości strategów szturm w kamienistym pustk

„I poszli, szaleni, zażarci...”. Heroiczny, budzący wątpliwości strategów szturm w kamienistym pustkowiu

Foto: EAST NEWS

O co walczyli polscy żołnierze pod Monte Cassino?



Zbigniew Wawer:

O niepodległość Polski.



Przecież w maju 1944 roku polska niepodległość była już zaprzepaszczona. Nasi sojusznicy sprzedali nas Sowietom.



Ale co miał w tej sytuacji zrobić generał Władysław Anders? Oczywiście można było odmówić dalszej walki. Ale wtedy cały świat powiedziałby, że Polacy to naród, który stoi z bronią u nogi. Naród, który nie chce się bić z Niemcami. Zostalibyśmy skompromitowani. Skończyłaby się pomoc udzielana Polakom przez aliantów. Choćby ta przekazywana dla naszego podziemia.



Ale po co nam ich pomoc? Przecież w listopadzie 1943 roku na konferencji w Teheranie oddali nas w łapy Stalina. Żadna pomoc tego nie mogła zmienić.



W obecnej Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do nieprzestrzegania prawa. Ale Polacy z tamtych czasów, którzy urodzili się przed odzyskaniem niepodległości lub już w II RP, mieli głęboko wpojone poczucie obowiązku. 5 sierpnia 1940 roku zawarliśmy układ wojskowy z Wielką Brytanią o współdziałaniu w czasie  wojny. Było to po upadku Francji, gdy Brytyjczycy z naruszeniem własnego prawa przyjęli nas  w swoim kraju. Na mocy tego układu zobowiązaliśmy się, że będziemy walczyli ze wspólnym wrogiem pod operacyjnym dowództwem brytyjskim. W 1944 roku trzeba było ten układ wypełnić. To była kwestia honoru.



Po pierwsze, w 1940 roku Brytyjczycy nie przyjęli nas z altruizmu. Po prostu potrzebowali żołnierzy do obrony swoich Wysp. Po drugie, czy Brytyjczycy, oddając Polskę Sowietom, sami nie przekreślili zawartych z nami układów?



Ale przecież 12 maja 1944 roku, w momencie gdy Polacy walczyli w masywie Monte Cassino, nie mieli pojęcia o ustaleniach teherańskich.



Mieli. Bo wszystko ujawnił w broszurze Stanisław Mackiewicz. Anders na pewno ją czytał.



To był tylko materiał prasowy. Czy pan wierzy w każdy artykuł w gazecie, który pan przeczyta? Oficjalnie o oddaniu Polski Sowietom poinformowano w Jałcie. Polscy żołnierze musieli postępować w ramach dyscypliny wojskowej, a nie artykułów prasowych.

A Winstonowi Churchillowi mieli prawo wierzyć?

Jemu można było wierzyć. To był przecież premier Wielkiej Brytanii.

A więc 22 lutego 1944 roku, trzy miesiące przed szturmem na Monte Cassino, Winston Churchill wystąpił w Izbie Gmin i powiedział, że Londyn opowiada się za linią Curzona jako wschodnią granicą przyszłej Polski.

Zacznijmy od tego, że sprzeciwiam się przedstawianiu Churchilla jako głównego schwarzcharakteru tej historii. A czy Wielki Brat zza oceanu był niewinny? O losie Polski tak naprawdę decydował Franklin Roosevelt, a Churchill miał wówczas niewiele do powiedzenia.

To nie zmienia faktu, że z mowy Churchilla Anders i jego żołnierze dowiedzieli się, iż Polska została sprzedana. Wspominał pan o ludziach II RP. Podczas I wojny światowej, gdy Piłsudski zorientował się, że interesy państw centralnych i Polski się rozjechały, odmówił dalszej walki po stronie Niemiec i doprowadził do kryzysu przysięgowego.

Trudno porównywać te sytuacje. Sytuacja Piłsudskiego była inna, on działał w imieniu Polski, ale nie był wtedy przedstawicielem państwa polskiego. Proszę sobie wyobrazić, że generał Anders w proteście przeciwko oddaniu Polski Sowietom odmawia szturmu na Monte Cassino i dalszej walki. Polacy zostają rozbrojeni i osadzeni w obozach inter- nowania. Polska występuje z wielkiej koalicji. Konsekwencje byłyby katastrofalne. Zacznijmy od tego, że AK straciłaby jakiekolwiek poparcie aliantów i wkraczający Sowieci mogliby z nią robić co chcą.

I tak robili.

Ale jednak nie wszystkich wsadzono i nie wszyscy pojechali na Sybir. Najpoważniejsze konsekwencje taka decyzja miałaby dla samych żołnierzy Andersa. Przecież po zakończeniu wojny alianci mogliby ich wydać Sowietom. Prosto z obozów internowania w Kana- dzie czy USA?pojechaliby wtedy na Syberię. Uznani przez Amerykanów za zdrajców, zostaliby przekazani w ręce NKWD i UB.

Tak jak Kozacy?

Dokładnie. Alianci bez żadnych skrupułów wydali Stalinowi wziętych przez siebie do niewoli Kozaków i innych obywateli sowieckich walczących z bolszewizmem po stronie Niemiec. Zapewniam pana, że Sowieci by się wówczas z żołnierzami Andersa nie patyczkowali. Szukałby pan teraz kości kilku- dziesięciu tysięcy żołnierzy Andersa po syberyjskich przestrzeniach. Gdybyśmy wystąpili z koalicji, Brytyjczycy na pewno nie zorganizo- waliby też po wojnie Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmiesz- czenia, który miał na celu przystosowanie żołnierzy do życia na Zachodzie. iNie byłoby emigracji niepodległościowej, nie byłoby Instytutu Literackiego i paryskiej „Kultury". Mogło być zresztą jeszcze gorzej.

To znaczy?

Jeden z dowódców amerykańskich powiedział kiedyś: „Na takie wypadki mamy 8. Armię Powietrzną". W sytuacji buntu lotnictwo mogłoby zbombardować „zdrajców". Anders razem ze swoimi oficerami mógłby zaś zostać postawiony pod sąd.

Ale przecież tu nie chodzi o występowanie z koalicji, tylko o niepcha- nie się na niemieckie automaty na Monte Cassino.

Na jedno by wyszło. Odmowa wykonania przez gen.

Andersa rozkazu szturmu na Monte Cassino miałaby dla sprawy polskiej konsekwencje wręcz katastrofalne.

Sprawa Polska i tak już była przegrana. A Anders podobno nie dostał rozkazu, tylko propozycję podjęcia szturmu.

W wojsku nie ma czegoś takiego jak propozycja. W wojsku są rozkazy. Tak było także w tym przypadku. Polacy – jeszcze raz to przypominam – zgodnie z zawartą jeszcze przez gen. Sikorskiego umową, znajdowali się pod operacyjnym dowództwem brytyjskim. I musieli słuchać Brytyjczyków.

Ale sam Anders pisał, że brytyjski generał Oliver Leese, składając mu propozycję szturmu na Monte Cassino, dał mu czas do namysłu. Mógł więc chyba odpowiedzieć nie.

Nie mógł. Te 10 minut, które gen. Leese dał mu do rozważenia sprawy, było tylko kurtuazyjnym gestem ze strony Brytyjczyka. Nie było już żadnych wolnych sił na froncie włoskim, które mogłyby wykonać to zadanie. Pozostał tylko polski korpus. Reszta wojsk była wyczerpana w trzech bitwach o Monte Cassino, które odbyły się wcześniej.

To dlaczego wódz naczelny Kazimierz Sosnkowski tak ostro zganił Andersa za decyzję o podjęciu szturmu? Między generałami doszło wówczas do dramatycznej rozmowy. „Pióropusz biały panu się śni. Powiedziałem mu jednak wiele więcej   – wspominał Sosnkowski. – Przede wszystkim, że uważam jego samowolny postępek za naruszenie dyscypliny wojskowej, przy tym bardzo niebezpieczne i wysoce szkodliwe na wygnaniu; powiedziałem mu dalej, że dysponowanie krwią polską w ciężkiej walce politycznej o przyszłość i prawa naszego narodu należy do władz zwierzchnich Rzeczypospolitej; że pomijanie tych władz na rzecz obcych ośrodków dyspozycji ułatwia tym ostatnim wygrywanie ambicji jednostek dla swoich własnych celów, które przecież mogą pozostawać w sprzecz- ności z naszymi celami narodowymi, jak tego dowiodła konferencja w Teheranie".

Zacznijmy od tego, że generał Sosnkowski miał znacznie mniejsze doświadczenie operacyjne od generała Andersa. Zawsze zajmował się raczej polityką niż dowodzeniem. Anders był zaś dowódcą frontowym. To on stworzył w Sowietach armię. Wcześniej skończył zaś bardzo dobrą École Supérieure de Guerre we Francji. Jeżeli zaś mówimy już o pretensjach generała Sosnkowskiego, to warto przypomnieć, że podczas rozmów na Bliskim Wschodzie prowadzonych jeszcze 7 grudnia 1943 roku – a więc zaraz po Teheranie – to on wyraził zgodę na przerzucenie 2. Korpusu do Włoch. Czy nie zdawał sobie sprawy, że jeśliby korpus trafił na front, to będzie musiał się bić? Myślał, że Polacy będą się we Włoszech dekować? Pić wino i uganiać za dziewczynami?

Ale przecież tu nie chodziło o walkę jako taką, tylko o tę konkretną bitwę. Straceńczy frontalny atak pod górę na znakomicie umocnionych Niemców. Sosnkowski uważał, że to spowoduje zbyt wysokie straty. Opowiadał się za obejściem Monte Cassino z flanki. Tak też się później stało. Dowódca Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego gen. Alphonse Juin obszedł Monte Cassino i właśnie dlatego Niemcy wycofali się ze wzgórza. A nie dlatego, że szturmowali je Polacy. Nie można więc było spokojnie poczekać, aż Francuzi załatwią sprawę?

To typowo polska mentalność. My stójmy z założonymi rękami, a inni wykonają za nas czarną robotę.

Wydaje mi się, że nasza mentalność jest dokładnie odwrotna. Polacy na ogół zbyt obficie szafują własną krwią.

W pańskim rozumowaniu pojawia się poważny błąd. Podczas kampanii włoskiej aliancki front był jednym wielkim połączonym organizmem.

2. Korpus Polski miał nacierać w masywie Monte Cassino, ale jego głównym zadaniem nie było wcale zdobycie ruin klasztoru. Szturmujący Polacy mieli przede wszystkim ściągnąć na siebie ogień ciężkiej artylerii, związać Niemców walką i zatrzymać ich odwody w rejonie masywu Monte Cassino. Gdyby Polacy nie ruszyli do ataku, Niemcy przerzuciliby artylerię, część jednostek i odwody na odcinek natarcia korpusu francuskiego lub w dolinę rzeki Liri. Gdyby generałowi Juin przyszło zmierzyć się z niemieckimi spadochroniarzami, nie wiadomo, czyby tak szybko przerwał niemiecką obronę i oskrzydlił Niemców. Dowódca Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego w czasie czwartej bitwy o Monte Cassino wykonywał rozkazy dowódcy amerykańskiej 5. Armii gen. Clarka. Po prostu on dostał takie zadanie, a my inne.

To, co pan mówi o klasztorze, jest niezwykle ciekawe. W powszechnej świadomości bitwa toczyła się właśnie o niego.

Stało się tak, bo klasztor – a właściwie jego ruiny – idealnie nadawał się na symbol. I wykorzystywały to obie strony – zarówno polska literatura patriotyczna, jak i ówczesne niemieckie kroniki filmowe. Każda z nich zaczynała się od obrazu sztandaru ze swastyką powiewającego nad ruinami. Lektor mówił z dumą, że „niezdobyta reduta Trzeciej Rzeszy nadal odpiera ataki". To działało na wyobraźnię. W rzeczywistości jednak zdobycie samych ruin miało marginalne znaczenie dla całej operacji. Bo co można było zrobić potem? Zejść gęsiego po stromym zboczu wąską ścieżką na drugą stronę? Głównym zadaniem było związanie niemieckich sił oraz odblokowanie doliny rzeki Liri, w którą dzięki Polakom mógł wlać się XIII Korpus Brytyjski. A zadanie zdobycia samych ruin klasztoru... No cóż, leżało raczej w sferze propagandowo-emocjonalnej. Literacko to rzeczywiście wyglądało pięknie.

Mało też mówi się o samym zniszczeniu klasztoru przez alianckie lotnictwo, które miało miejsce już w połowie lutego 1944 roku.

Tak, to się stało na wyraźne żądanie nowozelandzkiego generała Bernarda Freyberga. Według błędnych informacji wywiadu w klasztorze mieli znajdować się Niemcy. To była jednak nieprawda. Zniszczenie zabytkowego klasztoru było więc pozbawione sensu. Całe szczęście Niemcy ewakuowali wcześniej i zabezpieczyli bezcenne archiwa i dzieła sztuki z opactwa. Zrobił to pewien austriacki oficer, który do dziś ma z tego powodu ulicę w Wiedniu.

Wróćmy jednak do sporu Anders – Sosnkowski. Wódz naczelny zarzucił dowódcy 2. Korpusu, że przy podejmowaniu decyzji o szturmie kierował się osobistą ambicją.

A co z jego ludźmi? Proszę spróbować wczuć się w ich sytuację. Przecież ci żołnierze byli szkoleni nie do stania z bronią u nogi, ale do walki. Chcieli wejść do akcji. Ich marzeniem było bić się z najeźdźcą.

To powinni strzelać do bolszewików. Większość żołnierzy Andersa pochodziła ze wschodniej Polski najechanej przez Stalina.

To prawda, ale nie wszyscy.

Wielu żołnierzy Andersa pochodziło również z Polski centralnej. Zresztą sprawą żołnierzy nie jest politykować, tylko wykonywać rozkazy. Polska biła się u boku aliantów z Niemcami, a oni byli

w wojsku. Dotyczy to zarówno szeregowców, jak i generałów. Czy może mi pan wskazać generałów brytyjskich, amerykańskich czy niemieckich, którzy podczas II wojny światowej, zamiast się bić, robili politykę.

No, niemieccy to by się akurat znaleźli.

No i jak skończyli? Na hakach!

Najważniejszym zarzutem wysuwanym wobec Andersa było jednak wytracenie zbyt dużej ilości żołnierzy. Wystarczy zajrzeć do „Monte Cassino" Wańkowicza. Tam niemal na każdej stronie autor najpierw przedstawia sylwetkę jakiegoś młodego, wykształconego i znakomicie zapowiadającego się Polaka, aby zaraz opisać, jak niemiecki szrapnel oberwał mu głowę czy wypruł wnętrzności. 923 zabitych, 2930 rannych. Czy nie zapłaciliśmy zbyt wysokiej ceny za ruiny tego włoskiego klasztoru?

To w takim razie po co było powstanie warszawskie? Idąc tropem pańskiego rozumowania, w walkach na ulicach stolicy zginął kwiat inteligencji warszawskiej. Po co więc to upamiętniać, po co zbudowaliśmy Muzeum Powstania Warszawskiego?

Ideę tego muzeum rozumiem tak, że upamiętniamy w nim olbrzymie bohaterstwo żołnierzy AK, którzy poszli z visami na czołgi. Mój podziw i szacunek dla tych ludzi nie zmienia faktu, że decyzję o rozpoczęciu powstania uważam za zbrodniczą. Anders, o którym dziś rozmawiamy, powiedział otwarcie, że Bora-Komorowskiego i innych oficerów Komendy Głównej AK powinno się było za powstanie postawić pod murem.

Wchodzimy tu w odwieczny polski spór: bić się czy nie bić. Zwolennicy tej drugiej opcji wydają się wyrażać przekonanie, że ginąć mogą żołnierze wszystkich możliwych armii na świecie oprócz jednej – oprócz armii polskiej. Spójrzmy zaś choćby na front włoski, na bitwę o Monte Cassino. W pierwszym i drugim natarciu na górę amerykańskie dywizje straciły po 30 – 40 procent żołnierzy! Czyli znacznie, znacznie więcej niż Polacy. Olbrzymie straty ponieśli również Hindusi, Francuzi, Brytyjczycy czy Nowozelandczycy. Nie mówię już o bijących się po drugiej stronie Niemcach. Oczywiście każda śmierć, śmierć każdego żołnierza, to olbrzymia tragedia i strata dla narodu. To była jednak wojna i ludzie na wojnie giną.

Proszę nie robić ze mnie pacyfisty. Doskonale to rozumiem, ale czy zadaniem dowódcy nie jest jednak oszczędzanie krwi własnych żołnierzy? Generał George Patton powiedział kiedyś, że „na wojnę idziesz nie po to, by zginąć za ojczyznę, ale aby inny sukinsyn zginął za swoją". Czy Anders był wierny tej zasadzie?

To akurat nie jest dobry przykład. Bo Patton może tak mówił, ale swoich ludzi wcale nie oszczędzał. Dla niego nie liczyły się straty, tylko osiągnięcie celu. Mało tego, gen. Patton często łamał zachowawcze rozkazy swojego dowództwa i wychodził na dalsze pozycje, niż było trzeba, narażając w ten sposób życie swoich ludzi. Co zaś do gen. Andersa, to nie sądzę, żeby można było mu zarzucić lekkomyślność. Zapewniam pana, że nie był to człowiek, który szafował polską krwią. Operację przygotował bardzo pieczołowicie. Przed rozpoczęciem szturmu latał nad masywem Monte Cassino samolotem, aby rozpoznać sytuację i wybrać najlepszy wariant natarcia. Jego sztab szczegółowo przeanalizował działania aliantów podczas poprzednich szturmów na górę. Podczas bitwy przeżywał śmierć swoich ludzi, a wiele lat później kazał się pochować wśród nich na cmentarzu na Monte Cassino.

Anders tłumaczył po latach swoją decyzję o podjęciu szturmu chęcią zwrócenia uwagi świata na sprawę polską. Nasze zwycięstwo w tej kluczowej bitwie miało opromienić polski oręż olbrzymią chwałą. Tymczasem anglosaskie gazety pisały o nim tylko jeden dzień, potem zajęto się innymi tematami.

Dwa dni.

No cóż...

Ale proszę pamiętać, że przez długi czas przed bitwą część prasy brytyjskiej, amerykańskiej i kanadyjskiej prowadziła zmasowaną kampanię przeciwko Polakom. Przedstawiano nas jako tchórzy i dekowników, którzy nie chcą się bić. Nie chcą walczyć z Niemcami, dążą do tego, żeby to inni umierali za nich. Polaków oskarżano niemal o sympatie prohitlerowskie. Kampanią tą sterowali w dużej mierze agenci sowieccy, ale miała ona olbrzymi wpływ na opinię publiczną w świecie. To bardzo drażniło Andersa i jego żołnierzy. Działało na ich ambicję. Rwali się do walki.

Rzeczywiście mam wrażenie, że konflikt Anders – Sosnkowski o szturm na Monte Cassino to element odwiecznego polskiego sporu. Sporu, którego tu nie rozstrzygniemy.

Zgoda. Z tym że to Anders był w tym wypadku pragmatykiem.

Chyba romantykiem.

Ależ skąd. Wszelkiego typu demonstracje sugerowane przez Sosnkowskiego – składanie broni, kryzysy przysięgowe, odmawianie wykonywania rozkazów – mogły tylko doprowadzić do pogorszenia sytuacji żołnierzy. Anders był zawodowcem. Przybył na front włoski po to, żeby się bić. A generał Sosnkowski był teoretykiem i typowym romantykiem. Gdy wybuchło powstanie warszawskie, jeździł po  Włoszech i nie było z nim łączności...

... ale wcześniej wyraźnie zakazał AK wywoływać powstania, co zostało zignorowane. Zgadzam się jednak, że Sosnkowski był człowiekiem chwiejnym, który nie potrafił egzekwować swojej woli. Tak było pod Monte Cassino i tak było z powstaniem.

Nie przez przypadek Józef Piłsudski nie wyznaczył go na swojego następcę. I zamiast niego wybrał Edwarda Rydza-Śmigłego.

Wróćmy do Andersa. Śnił mu się przed bitwą ten biały pióropusz czy nie?

Przed atakiem na Monte Cassino musiał oczywiście zdawać sobie sprawę, że jeżeli zwycięży, to spadnie na niego olbrzymia wojenna sława. Że zapisze się w historii swojego narodu i być może w historii Europy. Proszę jednak pamiętać, że nie mógł być pewny sukcesu. Podczas trzech pierwszych bitew o Monte Cassino alianci nie potrafili przełamać niemieckiej obrony na linii Gustawa. Józef Piłsudski, choć niektórzy uważają, że w 1920 roku nie był autorem zwycięskiego planu, przyjął na siebie odpowiedzialność za Bitwę Warszawską. Dziś uważamy go za zbawcę Polski, ale gdyby wtedy przegrał, to ocenialibyśmy go pewnie zupełnie inaczej. Generał Anders w maju 1944 roku stał dokładnie przed tym samym wyborem. Czekała go chwała zwycięzcy albo gorycz przegranego. Zwyciężył, więc nie miejmy do niego pretensji. W Polsce nie cierpimy przecież na nadmiar zwycięskich dowódców.

Prof. Zbigniew Wawer jest historykiem badającym dzieje Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Znawca brytyjskich i polskich emigracyjnych archiwów, autor wielu filmów, artykułów i książek. Opublikował m.in. „Znów w polskim mundurze. Armia Polska w ZSRR sierpień 1941 – marzec 1942", „Tobruk 1941", „Monte Cassino. Walki 2. Korpusu Polskiego".

O co walczyli polscy żołnierze pod Monte Cassino?

Zbigniew Wawer:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje