Mikołaj I, przejeżdżając obok warszawskiego pomnika Sobieskiego, miał powiedzieć: „Oto pierwszy głupiec, który pomagał Austrii. Ja jestem drugim". Car był rozgoryczony postawą Habsburgów, którzy za pomoc udzieloną w walce z węgierskimi powstańcami odpłacili mu czarną niewdzięcznością. Podczas wojny krymskiej Franciszek Józef odmówił Rosji choćby dyplomatycznego wsparcia, nad Dunajem wręcz cieszono się z klęsk ponoszonych przez carskich generałów.
Anegdota z pomnikiem wzięła się zapewne stąd, że przed laty Mikołaj ufundował nowy sarkofag dla serca Jana III, przechowywanego w stołecznym kościele Kapucynów. Wyrażała zaś rozpowszechnione od czasów rozbiorów przekonanie Polaków o austriackiej przewrotności. Stanisław Staszic, nawiązując do wiedeńskiej odsieczy, z przekąsem zauważał, że to nie wyznawcy islamu, lecz chrześcijanie „rozszarpali Rzeczpospolitą".
Pół wieku później Teofil Lenartowicz napisał głośny poemat „Sen króla Jana", w którym odpoczywającemu po bitwie monarsze ukazał się duch Leonidasa i namawiał go wyzwolenia Greków. Gdy towarzysząca Sobieskiemu szlachta zaprotestowała, heros ukazał Polakom przerażającą wizję przyszłości. Oto z austriackiego podpuszczenia tłuszcza pali dwory i morduje potomków triumfatorów spod Wiednia. Obudziwszy się, król „co prędzej w kościół bieżał/ i godzin cztery krzyżem leżał/ i prosił Boga, we łzach smutny/ by się nie sprawdził sen okrutny". Była to, nader przejrzysta dla współczesnych, aluzja do rzezi galicyjskiej z 1846 roku.
W epoce zaborów rocznice odsieczy wiedeńskiej służyły jako pretekst do patriotycznych manifestacji. Dumie ze zwycięstwa, które odmieniło losy Europy, towarzyszyła jednak gorzka świadomość, że największe korzyści odnieśli z niego wrogowie Rzeczypospolitej: Austria i Rosja. Konserwatywny historyk Michał Bobrzyński uznał sojusz Sobieskiego z cesarzem Leopoldem za sprzeczny z interesem Polski. Jak w 1683 roku powinien zachować się polski król, by po latach nie nazywano go głupcem?
Stambulski tajny protokół
Cofnijmy się o sześć lat. W 1677 roku w drogę do Stambułu wyrusza wielkie poselstwo na czele z wojewodą chełmińskim Janem Gnińskim. Jego celem jest zawarcie pokoju z potężnym sąsiadem, który nie tak dawno, korzystając z przejściowej słabości Rzeczypospolitej, zagarnął Podole. Rokowania idą jak po grudzie. W pewnym momencie chan tatarski Murad Gerej grozi nawet wtrąceniem polskiego dyplomaty do lochu. W tym momencie do gry włącza się jednak Kara Mustafa. Wielki wezyr proponuje całkowitą pacyfikację stosunków między oboma państwami. Podole wróci pod polskie panowanie, pod warunkiem całkowitej demilitaryzacji twierdzy w Kamieńcu. W zamian Rzeczpospolita zobowiąże się do nieudzielania pomocy Rosji, z którą Turcja prowadził właśnie wojnę o wschodnią Ukrainę.
Gniński, po konsultacjach z Warszawą, podpisuje porozumienie, które Sejm ochoczo zatwierdza. Zdumiona Europa gratuluje Polsce dyplomatycznego sukcesu. Podłe nastroje panują jedynie w Wiedniu oraz w Rzymie. Papież Innocenty XI marzy bowiem o zawiązaniu przeciw Turcji Świętej Ligi, a w Sobieskim upatrywał nawet wodza antymuzułmańskiej krucjaty. Nikt wszakże nie podejrzewa, że do traktatu dołączono tajny protokół, w którym król i sułtan dokonali podziału stref interesów w środkowej Europie.
Czujność szpiegów cesarza Leopolda dodatkowo uśpił fakt, że realizacja paktu nie następuje od razu. Turcy gromią pod Czehryniem armię kniazia Grigorija Romodanowskiego, lecz Rosja dopiero w 1681 roku uznaje się za pokonaną. Na zachodzie zaś kończy się kolejna runda zmagań Francji z Habsburgami. Poseł cesarski w Warszawie Johann Christoph Zierowski śle do Wiednia uspokajające raporty. Austriaków niepokoją jedynie kontakty Polaków ze zbuntowanymi panami węgierskimi. Wódz powstania kuruców Imre Thököly najwyraźniej nieświadomy istnienia paktu Sobieski–Kara Mustafa, oferuje królewiczowi Jakubowi koronę świętego Stefana. Ten jednak po konsultacjach z ojcem grzecznie, lecz stanowczo wymawia się od tego zaszczytu.