Torpeda kajzera

Zestrzelenie malezyjskiego samolotu przywołuje na myśl zatopienie przez Niemców "Lusitanii". Skutkiem wydarzenia sprzed 99 lat było przystąpienie USA do pierwszej wojny światowej

Publikacja: 31.07.2014 21:00

Torpeda kajzera

Foto: The Art Archive/AFP

Red

Agonia olbrzyma trwała 18 minut. Trafiony torpedą wystrzeloną z niemieckiej łodzi podwodnej, transatlantyk przechylił się i zaczął tonąć. Los statku przypieczętowała druga eksplozja, prawdopodobnie wybuch zalanych wodą kotłów parowych. „Lusitania" szła na dno dziobem do dołu. Niebawem nad powierzchnią fal wznosiły się tylko kikuty kominów, ale i te szybko pochłonął ocean.

Na pokładzie zapanowała panika. Ludzie skakali na oślep z pokładu, wpadając na wznoszące się ściany burty lub ginąc w odmętach, wzbijanych przez tysiące ton zapadającego się w głąb żelaza. Łodzie ratunkowe, zrzucane w pośpiechu, roztrzaskiwały się o powierzchnię wody; jedynie kilka nadało się do ewakuacji. Niewielu mogło się tam dostać. Reszta spośród tych, których nie zabrał ze sobą tonący transatlantyk, dryfowała na falach, wzywając ratunku. Przeważnie bez odpowiedzi.

Katastrofa „Lusitanii" kosztowała życie 1198 ofiar. 270 spośród nich stanowiły kobiety, 94 – dzieci. 128 utopionych pasażerów było obywatelami Stanów Zjednoczonych. Ten brytyjski parowiec, zwodowany na kilka lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej, był – obok „Titanica" – największym i najszybszym statkiem pasażerskim globu. A co ważniejsze, uchodził za najbardziej elegancki. Podróżowała nim sama śmietanka anglosaskiej socjety.

„Lusitania" kursowała z Liverpoolu do Nowego Jorku i z powrotem, za każdym rejsem zabierając na pokład biznesmenów, polityków, artystów i „ludzi z towarzystwa", jak wtedy określano celebrytów. Cztery kominy statku, wznoszące się dumnie nad nabrzeżem nr 54 nowojorskiego portu, były częstym motywem widokówek i pamiątkowych albumów. Symbolizowały komfort i ład nowego świata, organizowanego rozumnie przez człowieka.

:Świat ten wszakże nie był doskonały. Od sierpnia 1914 r. w Europie toczyła się wielka wojna. Atlantyku zrazu nie dotykała, niebawem jednak dotarła i tutaj. W lutym 1915 r. Niemcy, walczące z Wielką Brytanią, ogłosiły jej wody terytorialne strefą działań wojennych. Oznaczało to, że wszystkie statki, płynące tam pod wrogą, brytyjską banderą – także pasażerskie – mogły zostać zaatakowane bez ostrzeżenia. Niebawem wypuszczono pierwsze niemieckie torpedy, pojawiły się pierwsze ofiary. Transportu morskiego to jednak nie powstrzymało: brytyjsko-amerykański handel transatlantycki był rzeczą zbyt ważną, by miał ustać z powodu zagrożenia, które – jak dotąd – jawiło się armatorom jako sporadyczne.

Nie zmienił się też rozkład jazdy „Lusitanii". W Nowym Jorku i Liverpoolu nie wierzono, że wielki, elegancki statek pasażerski mógłby stać się celem śmiertelnego uderzenia. Co innego okręt wojenny, ale cywilny liniowiec, pokojowa wizytówka Atlantyku? To Anglosasom z obu stron oceanu po prostu nie mieściło się w głowach. Nie pomogło nawet specjalne ostrzeżenie wystosowane przez niemiecką ambasadę: niech pasażerowie liniowca wiedzą, że płyną na własną odpowiedzialność. Zamieszczono je w formie płatnego ogłoszenia na łamach amerykańskich gazet, na kilka dni przed kolejnym rejsem „Lusitanii" z Nowego Jorku.

1 maja 1915 statek bez przeszkód wypłynął z nabrzeża nr 54. W siedem dni później znajdował się już niedaleko celu, u południowych wybrzeży Irlandii. Tam właśnie wypatrzyła go niemiecka łódź podwodna. Kapitan Walther Schwieger bez trudu rozpoznał sylwetkę znanego powszechnie transatlantyka. Ale wytyczne ze sztabu nie pozostawiały wątpliwości: oto jednostka pod banderą Wielkiej Brytanii znalazła się w strefie działań wojennych. Niemiec rozkazał odpalić torpedę.

Cały tekst w Plusie Minusie

Tu w sobotę można kupić elektroniczne wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem

Agonia olbrzyma trwała 18 minut. Trafiony torpedą wystrzeloną z niemieckiej łodzi podwodnej, transatlantyk przechylił się i zaczął tonąć. Los statku przypieczętowała druga eksplozja, prawdopodobnie wybuch zalanych wodą kotłów parowych. „Lusitania" szła na dno dziobem do dołu. Niebawem nad powierzchnią fal wznosiły się tylko kikuty kominów, ale i te szybko pochłonął ocean.

Na pokładzie zapanowała panika. Ludzie skakali na oślep z pokładu, wpadając na wznoszące się ściany burty lub ginąc w odmętach, wzbijanych przez tysiące ton zapadającego się w głąb żelaza. Łodzie ratunkowe, zrzucane w pośpiechu, roztrzaskiwały się o powierzchnię wody; jedynie kilka nadało się do ewakuacji. Niewielu mogło się tam dostać. Reszta spośród tych, których nie zabrał ze sobą tonący transatlantyk, dryfowała na falach, wzywając ratunku. Przeważnie bez odpowiedzi.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach