Ciepłe, słoneczne popołudnie. Na boisku szkolnym w Jasienicy koło Tłuszcza gromadzą się dzieciaki, by pograć w piłkę. Liderem jest 13-letni Janek. On tu rządzi i formuje drużyny. „Twoi starzy nie są za Lemańskim, z nami nie grasz" – słyszy wyrok drugoklasista i zapłakany, powłócząc nogami, idzie do domu. Choć ksiądz Wojciech Lemański zniknął ostatecznie z Jasienicy w sierpniu, jego nazwisko wciąż elektryzuje mieszkańców. Niby życie wraca do normy, ale w powietrzu czuć napięcie, a parafianie są podzieleni. Dialog Kościoła arcybiskupa Henryka Hosera z Kościołem „lemanitów" jest trudny. Wystarczy iskra, a znów wybuchnie pożar.
Najcięższa obelga
Lemanitów" jest około 50, niewielu jak na 4-tysięczną miejscowość. To oni stanowili trzon regularnych pielgrzymek do Treblinki, urządzanych przez księdza Wojciecha, działali w jego radzie parafialnej, a po przyjściu nowego proboszcza, księdza Krzysztofa, poszli do niego z interwencją w sprawie macew, które w lipcu znikły z lewej nawy kościoła. Zastąpił je wizerunek św. Ojca Pio.
– To nie była miła rozmowa, choć kulturalna, bo ksiądz Krzysztof dba o jakość dyskusji – zdradza jeden ze świadków. – Pozostali przy zdaniach rozbieżnych. Ksiądz nie przywrócił macew, „lemanici" upierali się, że powinny zostać na znak pojednania z narodem żydowskim. Ksiądz tłumaczył, że miejsce płyt nagrobnych jest na cmentarzu. Wtedy usłyszał, że jakby ktoś zniszczył nagrobek jego rodziców, to chyba chciałby, żeby ktoś umieścił go w synagodze. Oskarżenia o antysemityzm nie padły, ale było blisko.
„Antysemita" to od czasów księdza Wojciecha najcięższa obelga w Jasienicy. Dlatego o macewach nikt nie mówi głośno, chyba że dobrze.
Pojawiły się kilka lat temu, sprowadzone przez księdza Lemańskiego z cmentarza żydowskiego w Mińsku Mazowieckim. Lekko omszałe, stanowiły element wystroju jasienickiej świątyni, tak jak stojąca w prezbiterium skrzynia z ewangeliarzem z drzwiczkami w kształcie zwojów Tory. Te też po nastaniu księdza Krzysztofa Kozery znikły.