Prymas, sam podczas wojny zaprzysiężony jako „Radwan III", kapelan Zgrupowania AK „Kampinos", pracujący w Laskach i zaangażowany w tajne nauczanie, darzył wielką estymą tę parafię i jej proboszczów. 21 czerwca 1966 roku to właśnie w tym kościele zaczęły się archidiecezjalne obchody milenijne. Wprawdzie aresztowana wcześniej przez milicję kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej tu nie dotarła i przygotowany dla obrazu tron stał pusty, ale i tak kilka tysięcy wiernych z odnotowanym przez bezpiekę entuzjazmem wysłuchało homilii kard. Wyszyńskiego.
Władze PRL na swój sposób doceniły za to ówczesnego proboszcza żoliborskiej parafii ks. Ugniewskiego. Za „zainstalowanie na te obchody megafonów na zewnątrz kościoła bez zezwolenia Urzędu Radiofonii" skierowano przeciwko 76-letniemu kapłanowi wniosek do kolegium karno-administracyjnego, które skazało go na 800 zł grzywny.
We wrześniu 1979 roku kardynał w tej samej świątyni – proboszczem był wtedy ks. Bogucki – wyjaśnił symbolikę miejsca papieskiej mszy w Warszawie podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Czyli ówczesnego placu Zwycięstwa: „Na tym placu swoimi chłopięcymi oczyma oglądałem potężny sobór, który został postawiony na złość Polakom jako znak zwycięstwa prawosławia nad Kościołem katolickim, caratu nad dążeniami wolnościowymi Narodu. Dawne to dzieje!... Powróciły jak żywe, gdy stanąłem na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie i tutaj, w Warszawie, gdy asystowałem Ojcu Świętemu, który w tym miejscu, gdzie stała cerkiew, pod krzyżem wystawionym dziś przez władze państwowe odprawiał Najświętszą Ofiarę. Prawdziwie – plac Zwycięstwa!".
Ułan i budowniczy
Budowniczy kościoła, nietuzinkowy ks. Ugniewski, był kapelanem 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich w wojnie bolszewickiej, następnie kapelanem jednostki WP na Cytadeli i współzałożycielem dobroczynnej Fundacji im. Ojca Świętego Piusa XI, prowadzącej istniejący do dziś dom dziecka w Chotomowie. W 1939 roku – przed wejściem Niemców do Warszawy – zdołał ukryć kościelne dzwony Jana i Józefa, ocalając je przed konfiskatą. Okupację i powstanie przeżył w Warszawie, a od 1945 roku odbudowywał poważnie zniszczony kościół. Do 1958 roku był obstawiony przez najpierw nader prymitywną, z czasem coraz bardziej profesjonalną agenturą. Ks. Ugniewski początkowo nawet dobrze sobie z nią radził, wygłaszając takie – powtarzane potem w raportach – zdanie: „Gdy byłem kapelanem w 1920 roku, kazałem zawsze dobrze traktować jeńców bolszewickich". Donosili jednak na niego nie tylko świeccy – pracownicy parafii czy parafianie, ale i duchowni. Jeden z nich dostarczył bezpiece dość dokładny plan plebanii z zaznaczeniem, kto zajmuje jakie pomieszczenie. Z tego samego źródła UB otrzymało w 1956 roku informację, że dzwon Józef bije co roku 19 marca nie na cześć św. Józefa, lecz marszałka Piłsudskiego...
Ubecy chcieli na różne sposoby skompromitować ks. Ugniewskiego, wyrzucić z probostwa, a nawet zwerbować. Bez skutku, bowiem to, co uznawali za kompromaty, było wyciągiem z dziadowskich raczej donosów. Niepotwierdzone zarzuty o współpracę z Niemcami, znajomość z oskarżanym o antysemityzm księdzem Stanisławem Trzeciakiem, kradzież złota, które parafianie przekazali mu podczas powstania(!), czy o przekręty przy powojennej odbudowie kościoła dobrze wykształcony kapłan bez trudu obalał w trakcie przesłuchań. Jeden tylko, który ks. Ugniewski też łatwo zbijał – że jeszcze przed wojną potępiał z ambony Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową jako „czerwoną zarazę" – znajduje pewne potwierdzenie w miejskiej legendzie. Głosi ona, że mocno przecież lewicowy i ateistyczny zarząd WSM nie był entuzjastą budowy świątyni. A skoro tak, to i ksiądz zapewne nie pozostawał dłużny...