Poważną konkurencją dla piłki nożnej jest rugby, ale Irlandczycy mają też własne dyscypliny stanowiące powód do dumy. Nazwanie ich sportami narodowymi byłoby uproszczeniem. Są istotnym elementem irlandzkiej kultury. Równie charakterystycznym jak zielona koniczynka czy szklanka guinnessa.
Żeby zrozumieć ten fenomen, trzeba najpierw poznać historię Gaelic Athletic Association (GAA), organizacji stanowiącej fenomen sam w sobie. W XIX wieku Irlandia była częścią Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii. Do rozbudzenia fali rodzącego się nacjonalizmu postanowiono wykorzystać sport. Dlatego 1 listopada 1884 roku w miasteczku Thurles w prowincji Tipperary zostało założone narodowe stowarzyszenie sportowe – właśnie GAA. Stało się ono jednym z elementów umacniania irlandzkiej tożsamości. Podczas wojny o niepodległość 21 listopada 1920 roku (tzw. krwawa niedziela) na meczu futbolu gaelickiego Dublin–Tipperary brytyjska policja wraz z oddziałami pomocniczymi zastrzeliła 14 osób, w tym kapitana zespołu gości Michaela Hogana. Także w niepodległym już kraju polityka ma wpływ na działalność GAA. Stowarzyszenie skupia kluby i zawodników z całej Irlandii, czyli także z Irlandii Północnej stanowiącej terytorium Wielkiej Brytanii.
GAA stała się potęgą, jest największą amatorską organizacją sportową na świecie. W 2300 klubach zarejestrowanych jest pół miliona zawodników. To liczby imponujące w kraju, w którym mieszka nieco ponad 4,5 miliona ludzi. GAA zajmuje się także szeroko rozumianym krzewieniem irlandzkiej kultury – popularyzacją narodowej muzyki, tańca i języka gaelickiego. Jej siedziba i muzeum znajdują się na stadionie Croke Park, który stał się jednym z najbardziej wyrazistych irlandzkich symboli i turystyczną atrakcją Dublina.
Stowarzyszenie zbudowało siatkę powiązań nie tylko w ojczyźnie, ale i na całym świecie. Za granicą znajduje się 330 jego klubów. Jeden w Polsce – Irish Gaelic Football Club Cumann Warszawa. – Dzięki klubowi łatwiej żyć daleko od Irlandii – mówi Andrew Fogarty, student warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, prezes i jednocześnie zawodnik Cumann.
Twarda lekcja życia
GAA zarządza czterema narodowymi irlandzkimi sportami. Dwa mają mniejsze znaczenie – handball (polega na odbijaniu ręką małej kauczukowej piłeczki od ściany) i rounders (zbliżone zasadami do baseballu). Dwa pozostałe – futbol gaelicki i hurling – są w Irlandii ogromnie popularne. Ich zasady zostały tak sprytnie pomyślane, że mecze obu są rozgrywane na takim samym trawiastym boisku. Na końcowych liniach stoją bramki podobne do tych w piłce nożnej, tylko słupki wystają wysoko ponad poprzeczkę. Jeśli piłka wpadnie do siatki, zdobywa się trzy punkty. Jeśli przejdzie między słupkami ponad poprzeczką – jeden. – Hurling to szybka gra, wymaga sporych umiejętności technicznych – wyjaśnia Fogarty.
Piłka nazywa się sliotar. Jest obciągnięta skórą i twarda jak kamień. Uderzana hurleyem, drewnianym kijem z szeroką łopatką, osiąga prędkością nawet 150 kilometrów na godzinę. Wtedy kontakt z nią nie należy do przyjemnych. Dlatego zawodnicy występują w kaskach z drucianą siatką zabezpieczającą twarz. Akcje błyskawicznie przenoszą się z jednego końca boiska na drugi, nie ma mowy o przestojach. Zawodnicy popisują się podbijaniem w biegu sliotaru hurleyem niczym rakietą tenisową.
W futbolu gaelickim akcje nie są tak szybkie. Nie ma bowiem możliwości, by z taką samą prędkością wykopać piłkę (nieco cięższą od tej używanej w piłce nożnej) na drugą stronę boiska. W grze można używać rąk, ale nie przypomina ona rugby, jak czasami błędnie jest opisywana. Piłki nie podaje się nogą po murawie, częściej kozłuje i wykopuje.