Klasówka z ekonoMikki

Janusz Korwin-Mikke to prekursor liberalizmu gospodarczego w Polsce, choć zrobił dla niego więcej złego niż dobrego.

Aktualizacja: 20.06.2015 06:54 Publikacja: 19.06.2015 02:00

Klasówka z ekonoMikki

Foto: EAST NEWS, Tomasz Urbanek

Zacznijmy od prowokacji (jakżeby inaczej pisać o JKM, zresztą to tytuł jednej z jego książek): czy my wszyscy z niego? Prof. Leszek Balcerowicz, były wicepremier, minister finansów i prezes Narodowego Banku Polskiego, obecny szef fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju, uchyla się od odpowiedzi z powodu wyjazdu do Brazylii, choć jeszcze wieczorem prawi w studio TVN24. Jego uczeń Ryszard Petru, szefujący nowemu stowarzyszeniu NowoczesnaPL i Towarzystwu Ekonomistów Polskich, również się miga: ten tydzień jest bardzo intensywny i wypełniony spotkaniami, a ten drugi to już w ogóle, bo pełen wyjazdów, więc proszę zrozumieć, ale na komentarz nie mam co liczyć.

Rozumiem i nie liczę. Tym bardziej że milczenie spotyka mnie również ze strony prof. Marka Belki, byłego premiera i aktualnego szefa NBP; a także ekonomistów Andrzeja Sadowskiego i Roberta Gwiazdowskiego z Centrum im. Adama Smitha. Zbigniew Jagiełło, prezes PKO Bank Polski, odpowiada, że... nie odpowie na moje pytanie; zaś szef Banku Zachodniego WBK Mateusz Morawiecki pisze tylko, że „środowisko, w którym działałem, było zupełnie rozłączne od środowisk JKM".

Dziwne te uniki. Czyżby oznaczały, że teza jest chybiona? W prowokacji jest jednak ziarno prawdy, choć pewnie dzisiaj wstyd się przyznać do inspiracji Januszem Korwin-Mikkem, skoro polityk stał się karykaturą samego siebie: gdzie bądź szuka zaczepki i wygaduje dyrdymały na wiele tematów niezwiązanych z ekonomią (patrz: niepełnosprawni, kobiety, Hitler, Rosja, Ukraina), do tego szokuje w sferze obyczajowej.

Efekt? Nieustanna obecność na marginesie polityki, skoro partia nie rządzi na żadnym szczeblu, a on w wyborach prezydenckich nie zbliża się do progu zauważalności. Co prawda od 1995 roku jest dyżurnym kandydatem, ale poparcie ma wciąż marne (najwyższe, trzeba przyznać, było teraz – szokujące 3,26 proc!). Może Korwin-Mikke zrozumiał, że skandal jest jego ostatnią szansą, skoro ma już 73 lata, albo na stare lata nie wszystko funkcjonuje jak należy? Szkoda, bo przecież przez lata zdziałał wiele dobrego w otwieraniu polskich umysłów na kwestie gospodarcze – czarował młodych i nie tylko, lecz najwyraźniej wąż zjada właśnie własny ogon. Oto koronny przykład, jak konsumpcja, o którą przecież walczył, może jednak zaszkodzić.

Kartka z kalendarza i podręcznika ekonomiki zarazem: urodził się w 1942 roku w okupowanej Warszawie jako jedynak, co może tłumaczyć wybujałe ego i życiową zaradność. Na Uniwersytecie Warszawskim studiował jednak nie ekonomię, lecz matematykę i filozofię, liznął również trochę psychologii, socjologii i prawa. W 1964 roku został aresztowany (za zorganizowanie wiecu w sprawie Listu 34), trzy lata później ta sama historia i relegowanie z uczelni. JKM był też uczestnikiem seminarium „Teoria podejmowania decyzji", którą potem sam wykładał w Wyższej Szkole Gospodarowania Nieruchomościami. Działał również w Polskim Towarzystwie Ekonomicznym i innych kręgach. Pod koniec lat 70. prowadził seminarium „Prawica, liberalizm, konserwatyzm". Rok później stworzył zaś podziemną Officynę Liberałów, która wydała ponad 100 pozycji: w jej ramach funkcjonowała flagowa seria „Biblioteczka Laureatów Nobla", w której ukazały się m.in. prace wielu liberalnych ekonomistów: Friedricha von Hayeka czy Miltona Friedmana.

Po pierwsze, nie mamy czołgów

Od 1962 roku JKM był członkiem Stronnictwa Demokratycznego, z którego wystąpił w roku 1982, gdy klub zagłosował w Sejmie za ustawą o pasożytnictwie społecznym, mającą zmobilizować naród do pracy. Polityką na dobre (i złe) zajął się w solidarnościowym karnawale. W 1980 roku został doradcą w Stoczni Szczecińskiej, z której wyrzucono go za to, że za kolportowaną przez siebie bibułę żądał pieniędzy. Doradzał potem NSZZ „Solidarność" Indywidualnego Rzemiosła, współtworzył „Narodową Federację na rzecz Wolnej Gospodarki". W stanie wojennym został zatrzymany za kolportaż drugoobiegowych wydawnictw i przez pół roku był internowany w Białołęce (gdzie poznał Stanisława Michalkiewicza – on też nie podejmuje dziś rozmowy o JKM, dopytuje tylko, „co właściwie miałby skomentować?"). Po zwolnieniu podpisał tzw. deklarację lojalności, że nie będzie obalał siłą ustroju PRL. „Gdybym miał chociaż ze cztery czołgi, tobym oczywiście tego nie podpisał, ale nie miałem" – tłumaczył po swojemu.

Szybko wznowił działalność polityczną i dalej szerzył ideę liberalizmu gospodarczego. Wraz ze Stefanem Kisielewskim założył Partię Liberałów „Prawica". Od 1986 roku stał za kwartalnikiem „Stańczyk", który skupiał autorów myśli konserwatywno-liberalnej, co rychło doprowadziło do powstania nowej organizacji: Ruchu Polityki Realnej. Listę sygnatariuszy podpisało wówczas 15 osób, m.in. Kisielewski, Michalkiewicz, Andrzej Sadowski oraz Krzysztof Bąkowski, Ryszard Czarnecki i Robert Smoktunowicz. Uczestnicy RPR za najwyższą wartość uznali wolność i deklarowali, że chcą przygarnąć konserwatystów, liberałów, ludowców, monarchistów i narodowców. Ciekawe, że w 1988 roku JKM otrzymał zaproszenie na Kongres Międzynarodówki Liberalnej w Pizie jako przedstawiciel RPR (razem ze Smoktunowiczem, który także nie kwapi się porozmawiać o koledze).

Po przełomie JKM wystartował w konkursie Centralnego Urzędu Planowania na projekt systemu podatkowego w Polsce, w którym zdobył pierwszą nagrodę. System oparty na podatkach: olborze, podymnym, łanowym i pogłównym, nie znalazł jednak zastosowania. Może dlatego pod koniec 1990 roku RPR przekształcono w konserwatywno-liberalną partię Unia Polityki Realnej, której JKM długo prezesował (z przerwą na kadencję Michalkiewicza). Bez wątpienia było to pierwsze w Polsce ugrupowanie szerzące ideę wolnego rynku i UPR postawiła fundamenty dla tej myśli w Polsce. Wśród założycieli pojawiły się znane nazwiska – Sadowskiego, Michalkiewicza, Czarneckiego i samego Korwin-Mikkego. Ten został posłem na Sejm z województwa poznańskiego. Gdy w maju 1993 roku UPR przedstawiła rządowi Hanny Suchockiej ultimatum, że poprze go, jeśli zgodzi się on na projekt reprywatyzacji i wprowadzi ujednolicony VAT w wysokości 7%, JKM był bodaj najbliżej stanowienia prawa gospodarczego w Polsce. Rząd się nie zgodził i upadł jednym głosem. Inne inicjatywy koła poselskiego UPR (w sile czterech posłów) były blokowane.

JKM prowadził więc krucjaty przeciwko podatkom (zwłaszcza ukrytym) w działalności publicznej, która była tożsama z publicystyczną, bo jednak większość jego politycznej kariery toczyła się poza parlamentem – niegdyś polskim (1991–1993), teraz europejskim (pięcioletnią kadencję rozpoczął w 2014 r.). Od zawsze w swoich artykułach i felietonach – pisywał w różnych miejscach: założonym przez siebie „Najwyższym Czasie!", także „Angorze", „Uważam Rze" i „Super Expressie" – prezentował program wolności gospodarczej i powrotu do konserwatywnych wartości. Wydawał książki podziemne („Historia i zmiana", „Ubezpieczenia", „Rzecz o podatkach") i naziemne („Ratujmy państwo", „Rząd rżnie głupa" – wybór sejmowych przemówień ze znanym do dziś bon motem w tytule, „U progu wolności", „Wizja parlamentu w nowej konstytucji" czy „Ekonomikka" i wspomniana „Prowokacja?").

Friedman na polskiej ziemi

Znamienne dla polskiej myśli wolnorynkowej było także zaproszenie przez JKM samego Miltona Friedmana. Amerykański ekonomista i laureat Nagrody Nobla, który był z żoną na zjeździe stowarzyszenia wolnorynkowców Mont Pelerin Society w Monachium, wpadł na chwilę do Polski spotkać się z Lechem Wałęsą i właśnie JKM (panowie świetnie się znali!). Przestrzegał: „Macie mieć nie taki ustrój, jakie bogate państwa Zachodu mają teraz – lecz taki, jakie miały wtedy, gdy były tak biedne, jak Wy teraz". Zrealizował wtedy także zdjęcia do znanego serialu „Wolny wybór" („Free to Choose"): w jednym z odcinków możemy obejrzeć sceny z targowiska w Krakowie i inne widoczki. Friedman pokazał tam światu nasz postkomunistyczny kraj, który z sukcesem przeprowadził reformy zmieniające gospodarkę z centralnie planowanej na rynkową, więc – zaryzykujmy kolejną prowokację – JKM pomógł nam także w szerszej skali.

Przy okazji tej wizyty można było zdefiniować pojęcia wolnościowe, które w polskim słowniczku wówczas przecież nie istniały. Sam JKM kpił, że w USA termin „liberal" został ukradziony przez socjaldemokratów, którzy obawiają się tam występować pod własnym szyldem. Stąd amerykański liberał to raczej „conservative", „neoliberal", lub – z dodatkiem libertynizmu – „libertarian". Tłumaczenie „liberal" jako „liberalny" ma więc taki sam sens jak tłumaczenie „billion" jako „bilion" (a nie „miliard"). Stąd właśnie – tłumaczył JKM – w UPR postanowiono, że partia swoją doktrynę określać będzie jako „konserwatywny liberalizm". Jak to rozumieć? W kwestii gospodarczej nie ma tutaj wątpliwości: optymalnym rozwiązaniem miał być wolny rynek bez ingerencji państwa. I tyle, wszystko inne to naukowy komentarz.

Trudna miłość

Kto nie przeżył okresu fascynacji postacią Janusza Korwin-Mikkego – co wcale nie musi oznaczać głosowania na niego lub partię, choć w skrajnych przypadkach oznaczało akces do UPR – ręka w górę! Słabo widzę zza komputera, ale pewnie nie ma dużo takich. „Wiele lat temu, jak mnóstwo ludzi w okolicach dwudziestki, przeżyłem fascynację osobowością i antysystemowością JKM. To było ciekawe doświadczenie, z którego powinno się wyrosnąć w okolicach 25. roku życia. Jeśli ktoś po osiągnięciu tego wieku nadal traktuje Janusza Korwin-Mikkego poważnie, to oznacza, iż zaczyna odklejać się od rzeczywistości. (...) JKM – człowiek efektowny, ale skrajnie nieefektywny na poziomie realnej polityki. Sypiący z rękawa paradoksami, efekciarskimi porównaniami i dbający o to, aby zawsze, dla zasady, być przeciw. Niektórzy twierdzą, że rolą polityka z muszką od samego początku było kompromitowanie idei konserwatywnej i liberalnej oraz odciąganie pełnych energii młodych ludzi od działania w prawdziwej polityce. Patrząc na swoje członkostwo w UPR i na polityczne koleje losu JKM z perspektywy wielu już lat, muszę przyznać, że taka ocena wydaje mi się coraz właściwsza" – pisał gorzko dziennikarz Łukasz Warzecha.

Rafał Ziemkiewicz, jego kolega po piórze, który na początku lat 90. był rzecznikiem prasowym UPR, zrezygnował z funkcji, gdy odkrył, że JKM woli być showmanem niż skutecznym politykiem, a największą karą dla niego byłoby chyba dojście do władzy. Zresztą, żeby daleko nie szukać – sam byłem oczarowany charyzmą JKM, choć od partii z daleka trzymał mnie młodzieńczy wiek.

Sławomir Kowalski – student politologii na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, który w internetowej publicystyce szerzy myśl wolnorynkową – przyznaje, że elektorat JKM to „głównie młodzi ludzie, którzy po czasie przestają być sympatykami ugrupowania JKMa", bo „dostają zawodu w związku z kontrowersyjnymi wypowiedziami". – Duża część byłego elektoratu Korwin-Mikkego zostaje libertarianami, w których fundamentów zainteresowania się tym nurtem filozofii politycznej można doszukiwać się w fascynacji obecnym lub wcześniejszymi ugrupowaniami JKM. U wielu początkowa fascynacja gasła wraz poszerzaniem wiedzy z zakresu ekonomii i filozofii politycznej. Ruch libertariański z założenia jest antypaństwowy i neguje jakąkolwiek działalność polityczną. Warto zwrócić również uwagę na angażowanie się byłych wyborców Korwin-Mikkego w trzecim sektorze, skoro w Polsce istnieje wiele stowarzyszeń szerzących ideę gospodarki rynkowej: Stowarzyszenie Koliber, Stowarzyszenie Libertariańskie czy Republikanie – mówi Kowalski.

Przyznaje, że „niewątpliwie JKM miał wielki wkład w szerzenie myśli wolnościowej w Polsce". A jednak – to trudna miłość, czasem wręcz toksyczny związek. Sam Sławomir Kowalski zainteresowany liberalizmem – zarówno w sferze gospodarczej, jak i światopoglądowej – dostawał „coraz większej awersji do postaci JKM po każdej jego publicznej wypowiedzi". Ale zarazem zrozumiał, że „jego partia jest jedynym prawdziwie liberalnym ugrupowaniem w Polsce i pragnąc wolnego rynku, trzeba pójść na pewnego rodzaju kompromis i przymknąć oko zarówno na konserwatyzm JKMa, jak i na większość jego wypowiedzi". Lecz innym jawi się on jako „człowiek, przez którego liberalizm kojarzony jest ze śmiesznym, starszym i jąkającym się panem w muszce, który chce wszystkich zamknąć do więzienia" i przez to „nie jest traktowany poważnie". – W świadomości ogółu jest on tylko śmieszną, utopijną ciekawostką – mówi Kowalski i nie do końca wiadomo, czy ma na myśli JKM czy raczej sam liberalizm.

Aleksy Przybylski to młody chłopak z Bierunia na Śląsku. Jest współpracownikiem Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa, który odwołuje się do tradycji klasycznego liberalizmu i ekonomii wolnorynkowej. Prowadzi serwis Libertarianin.org i przedstawia się tam jako „zwolennik porządku własności prywatnej (anarchokonserwatysta) i paleolibertarianin, w pewnym stopniu neolibertarianin i anarchomonarchista, religijny indyferentysta", choć dyletantom woli mówić: „zwolennik porządku własności prywatnej". JKM zaczął kibicować kilka lat temu i uważa, że teza o jego wkładzie w naukę nas wszystkich liberalizmu gospodarczego to „poniekąd prawda".

– Czemu „poniekąd"? – Bo jego nauka oparta jest na bon motach, ogromnych uproszczeniach, darwinizmie społecznym i błędach. To oczywiście trafia do części ludzi, ale później ich poglądy muszą zostać „wyprostowane" przez organizacje pozarządowe zajmujące się edukacją ekonomiczną. W innym razie psują wizerunek ludziom, którzy chcą zmian przemyślanych. Zmian, które nie doprowadzą do zubożenia części społeczeństwa ani zwiększenia długu publicznego – uważa.

– Zgodzę się z tym, że JKM promował i promuje wolnorynkowe idee, aczkolwiek inną kwestią jest już rachunek zysków i strat w kontekście jego działalności – mówi, co w ustach specjalisty od public relations brzmi jak ostra diagnoza. W ramach umysłowego ćwiczenia radzi się zastanowić, czy ruch wolnorynkowy wyglądałby w Polsce tak samo, gdyby nie JKM, i dopiero wtedy mówić o jego skuteczności. Wystarczy spojrzeć na Litwę czy Czechy, aby dostrzec, że – no właśnie! – JKM wcale nie jest niezbędny! To teraz, a kiedyś? – Uznaję, że to, co robi dzisiaj, jest tak naprawdę kontynuacją jego działalności sprzed ponad 20 lat. Wszak zgłupieć raczej nie zgłupiał i chyba z premedytacją nie wprowadza ludzi w błąd, gdy mówi o np. przerzucaniu podatków na konsumenta. Być może inaczej wyglądało to w latach 80., gdy wydawał w podziemiu książki wolnorynkowych autorów i nie miał takiego dostępu do mediów – mówi.

Wtóruje mu Jacek Sierpiński, ochrzczony „papieżem polskiego libertarianizmu". To 45-letni informatyk bez dyplomu magistra („jak Wampir Cvasula"), choć zaliczył pięć lat filozofii (jak JKM). Jako wolnościowiec publikował m.in. w „Najwyższym Czasie". Dla niego JKM na pewno zalicza się do osób mających zasługi w popularyzowaniu liberalizmu gospodarczego i wolnego rynku, choć nie powiedziałby, że „my wszyscy z niego". – Szkoda, że konsekwentnie łączył (i łączy) te idee z propagowaniem pewnego konserwatyzmu obyczajowego, autorytarnego modelu państwa i pochwałą silnej władzy państwowej, a także wieloma kontrowersyjnymi tezami spoza polityki – taka mieszanka była i jest odrzucana przez wielu ludzi, do których sam liberalizm gospodarczy mógłby trafić. – Ale czy kontrowersje nie pojawiają się zwłaszcza w ostatnich latach, a wcześniej – owe późne 80. lata i wczesne 90. – to pochwała liberalizmu bez naleciałości i dlatego tak wielu „chorowało" na Korwina? – Ja pamiętam, że łączenie liberalizmu z gloryfikacją silnego państwa i rządów autorytarnych było „od zawsze". Dlatego nigdy nie byłem członkiem UPR – zażegnuje się Sierpiński.

Mucha jak krawat

Fascynacja JKM może przybierać także inny wymiar. Olgierd wspomina, jak „20 lat temu z hakiem", jako student, na każdy egzamin przychodził w muszce. Miał dwie: karmazynową oraz czarną (obie na supełek i tasiemkę, ale była wówczas bieda, jeśli chodzi o takie akcesoria). – Był to w moim przypadku, nie będę ukrywał, przejaw ówczesnej fascynacji poglądami JKM – przyznaje, choć dziś ma w szafie tylko jedną muchę, wełnianą i w kratkę, bo i fascynacja politykiem ustąpiła miejsca smutnej refleksji. Nie zmienia to faktu, że renesans muchy w Polsce zawdzięczamy właśnie osobie JKM. Piotr dodaje: „Jego styl jest na tyle oryginalny, że muszka w środowisku wolnorynkowej prawicy jest uważana za nawiązanie do JKM. Jako zwolennik budowania szerokiej partii wolnorynkowej z wieloma liderami mam problem z muchą, bo to przyjemny dodatek, ale w polityce ma duże znaczenie".

Potakuje Roman Zaczkiewicz, autor modowego bloga Szarmant.pl, który boi się, że przez kontrowersyjnego polityka mucha zyskała „wymiar ideologiczny". Wymienia osoby, które ją nosiły: Roosevelt i Churchill, a nawet Karol Marks, co dla JKM może być obraźliwe. I ocenia: „Przynajmniej od lat 90. XX wieku JKM ma zawsze muchę pod szyją, która podkreśla jego ekscentryczność i oryginalność. Widać preferencje w stronę czerwieni: jego muchy są wykonane z satynowanego jedwabiu w kolorze karmazynu, wina i cynobru. W połączeniu z białą koszulą jest to aż nazbyt oczywiste nawiązanie do polskiej flagi. Z drugiej strony karmazyn uchodzi za kolor królewski, który w odległych czasach nosili polscy sarmaci. Korwin-Mikke uważa się przecież za monarchistę". Ma złe przeczucie, że mucha „stanie się jednym z politycznych symboli" i spotka ją „smutny los biało-czerwonego krawata w paski".

JKM już ten los spotkał: klasówkę z ekonomikki zdał celująco, ale z zajęć praktycznych w polityce należy mu się pała. I może dlatego ludzie tak niechętnie o nim mówią, skoro przysługa wyświadczona liberalizmowi gospodarczemu okazała się niedźwiedzia.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów