W jednym z opowiadań Vladimira Nabokova jego bohater Wasilij Iwanowicz wygrywa na loterii dobroczynnej wycieczkę. Zadowolony trafia między takich jak on szczęściarzy. Wszyscy zajmują wagon klasy trzeciej i ruszają w podróż.
Jednak idylla Wasilija Iwanowicza kończy się bardzo szybko. Gdy sięga po tomik wierszy, konduktor prosi go, by książkę odłożył i trochę pośpiewał z innymi – w wagonie trzeciej klasy śpiewa się chórem. Animator z biura wycieczkowego szybko spostrzega, iż Wasilij Iwanowicz jedynie symuluje śpiew, i poucza go, że to nieładnie, niesolidarnie, po czym daje wycieczkowiczom sygnał do pełnych zachwytu okrzyków nad mijanym krajobrazem – szczęście na wycieczce jest szczęściem zbiorowym. Wasilij Iwanowicz próbuje uciec w sen. Gdy przysypia, towarzysze podróży zaczynają zabijać na nim wyimaginowane muchy. Koniec ze spaniem!
To straszne „kafkowskie" opowiadanie przypomniało mi się w drodze z Białegostoku do Warszawy. Mało kto wie, że dziś nie sposób dojechać do Białegostoku koleją ani stamtąd koleją wrócić. Podróżuje się z przesiadką w Małkini i dalej jedzie tak zwaną komunikacją zastępczą, czyli zwykłym autobusem – ani wygodnym, ani niewygodnym, co najwyżej mniej lub bardziej zatłoczonym. Przesiadka zawsze jest jakąś niedogodnością, nie można jej wszakże demonizować – nie wszędzie da się dojechać prosto. Co jednak, gdy znajdzie się ktoś, kto wyjmie nam z ręki poezje i każe zaśpiewać w chórze? Otóż coś takiego trafiło się właśnie mnie.
W drodze powrotnej do Warszawy kierowca autobusu zastępczego nastawił głośno radio. Na moją prośbę, by je wyłączył, zrazu przystał na to, ale po drodze (wprawdzie ciszej) radio ponownie rozkręcił. Uznając, że przestrzeń publiczna powinna być wolna od narzuconego (w tym wypadku dodatkowo: komercyjnego) przekazu, poprosiłem konduktorkę siedzącą obok kierowcy o interwencję w tej sprawie.
Stało się odwrotnie. Konduktorka poprosiła mnie o powrót na miejsce, po czym wstała i zapytała pasażerów, czy komuś jeszcze „poza tym panem" przeszkadza włączone radio. Jak zawsze w takich wypadkach większość wybrała milczenie, natomiast pod moim adresem posypały się ze strony co bardziej krewkich współpasażerów mało wybredne epitety („Co się ciskasz, stary?", „Facet szuka problemów", „Siadaj, dziadu" itd.).
Krótko mówiąc, szybko zostałem „napiętnowany", co rzecz jasna, nigdy nie jest sytuacją przyjemną, zwłaszcza w zatłoczonym autobusie. Natomiast głos jednej ze współpasażerek: „Ale dlaczego nie zamkniemy radia i nie poprosimy, aby każdy wypowiedział się, czy chce radia słuchać czy nie?", został przez konduktorkę zignorowany. Przyjęła ona bowiem za normę, że w środkach transportu publicznego musi panować jazgot, a nie wolność od niechcianych treści. Jeśli przesadzam, wyobraźcie sobie państwo, że przekaz radiowy na obojętnie jakiej częstotliwości towarzyszy państwu wszędzie. Czy życie nie stałoby się wtedy prawdziwym koszmarem, jak z powieści George'a Orwella, w której głos Wielkiego Brata dobywa się na okrągło ze wszechobecnych szczekaczek?