Tak, Polskę trzeba desarmatyzować, ale nie pomogą nam w tym dziele autorytety kontrkultury. To znamienne, że problemy poruszane przez Sowę w „Fantomowym ciele króla" dostrzegał już 400 lat temu nie kto inny, jak ksiądz Piotr Skarga. To właśnie ów jezuita może uchodzić za patrona polskiej nowoczesności. Był on zwolennikiem ograniczenia „złotej wolności szlacheckiej" i zarazem wzmocnienia władzy królewskiej.
W jego kazaniach czytamy między innymi: „Wszyscy się wolnością szlachecką bronią, wszyscy ten płaszcz na swe zbrodnie kładą i poczciwą a złotą wolność w nieposłuszeństwo i we wszeteczność obracają. O, piękna wolności, w której wszystkie swawolności i niekarności panują, w której mocniejszy słabsze uciskają, w której Boskie i ludzkie prawa gwałcą, karać się nie dadzą ani królowi ani urzędom".
Skarga wśród ciężkich grzechów wymieniał ucisk „kmiotków". Tym samym piętnował sarmacki model społeczeństwa, w ramach którego szlachta czuła się niemal odrębną, wyższą, lepszą rasą, a uciskając chłopów, wykluczała ich ze wspólnoty politycznej. Opowiadał się więc za modernizacją Rzeczypospolitej, ale modernizacją inną niż ta, która marzy się Sowie. Chodziło bowiem – rzecz jasna – nie o emancypację jednostki odrzucającej jakiekolwiek zobowiązania wobec różnych wspólnot uzasadniane religią czy powinnościami moralnymi, lecz odwrotnie – o naprawę państwa i obyczajów zgodną z nauczaniem Kościoła.
Słynnego kaznodzieję oskarża się nieraz o fanatyzm religijny – występował on przecież przeciwko konfederacji warszawskiej, a więc aktowi gwarantującemu swobodę wyznaniową innowierczej szlachcie. Tyle że Skarga chciał podnosić Rzeczpospolitą na wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego. Porządek sarmacki zaś utrwalał wygodne dla szlachty utrzymywanie społeczeństwa w będącym reliktem pogańskiej przeszłości stanie barbarzyństwa.
Celu stawianego przez jezuitę nie można było osiągnąć dzięki jakiejś ówczesnej wielowyznaniowej „wielości", którą dziś mógłby afirmować Sowa. A przecież za czasów Skargi protestanci nie byli uciskaną mniejszością religijną, lecz tworzyli jedno ze stronnictw politycznych rywalizujących bezwzględnie o dominację w państwie – tak jak dziś ruchy LGBT walczą o zmianę norm kulturowych i tym samym podkopują moralne fundamenty społeczeństwa.
Kaznodzieja królewski zaś był orędownikiem solidarności wszystkich stanów. W tym sensie można go uznać za prekursora katolickiej nauki społecznej. Postrzegał zbiorowość ludzką jako żywy organizm. W protestantach widział zbyteczną, niepasującą do organizmu trzecią nogę, ponieważ – jak twierdził – społeczeństwo powinno funkcjonować, opierając się na jednolitym systemie wartości, czyli katolicyzmie. W przeciwnym razie – zdaniem Skargi – ono się rozpada.
Nie ma zatem postępu ludzkości bez chrześcijaństwa, a rozwoju Polski bez Kościoła. To Watykan 1050 lat temu wyprowadził Polaków z pogańskiej dziczy ku globalnej cywilizacji, by wynieść ich do prawdziwej ludzkiej godności. A ta polega ona na moralnym i duchowym pięciu się w górę, a nie lewackiej emancypacji będącej w swojej istocie rują i porubstwem.
Z kolei tak jak cztery wieku temu należało wzmacniać władzę królewską wobec „złotej wolności szlacheckiej", tak dziś trzeba wzmacniać państwo wobec ofensywy międzynarodowej finansjery i jej nadwiślańskich sprzymierzeńców. Potrzebna jest nam nie newage'owa demokracja Sowy, lecz katolickie państwo narodu polskiego.
Nie przypadkiem Skarga okazał się negatywną postacią w książce Jarosława Marka Rymkiewicza „Samuel Zborowski". I tak w utworze tym mamy pochwałę tytułowej postaci – XVI-wiecznego awanturnika wyznania kalwińskiego. Rymkiewiczowi imponuje jego postawa. Pisarz interpretuje przemoc, której dopuszczał się jego bohater, jako manifestację wolności. Jak możemy wnioskować z lektury, Polacy miłują wolność, ale na przeszkodzie stają im tacy moraliści jak Skarga.
Sowieckie kolby
Na podstawie twórczości i rozmaitych wypowiedzi Rymkiewicza dzieje Polski można zinterpretować następująco: Polacy nie przeszli przez doświadczenie, które stało się udziałem innych narodów europejskich: Francuzów, Niemców, Rosjan. Doświadczenie to stanowią łączące się z przemocą polityczną procesy modernizacyjne. Są one często bardzo kosztowne, ponieważ tak czy inaczej oznaczają brutalną wymianę tego, co stare, na to, co nowe.
Ale i Sowa, wojując z Kościołem i innymi „przeżytkami" patriarchalnej cywilizacji, chce właśnie modernizacyjnie przeorać społeczeństwo polskie. To nic innego jak rewolucyjna przemoc, której mottem mogą być słowa z listu stalinowskiego filozofa Tadeusza Krońskiego do Czesława Miłosza z roku 1948: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji".
Dlatego Sowie bliżej do nieponoszącego politycznej odpowiedzialności za swój ekscentryzm Rymkiewicza niż łączącego stare z nowym Skargi oraz jego duchowych potomków. A wśród nich są przedstawiciele mesjanizmu polskiego (Cyprian Kamil Norwid, Jerzy Braun, św. Jan Paweł II i inni), którzy wbrew krążącym na temat tego nurtu kultury mitów nie mieli złudzeń co do polskich wad narodowych z sarmackim ekskluzywizmem na czele.
I w tym sensie pozornie modernizacyjna narracja Sowy okazuje się tyleż brawurowa, ile jałowa. Z niej nie wyłoni się recepta na przezwyciężenie stanu, w którym państwo polskie istnieje tylko teoretycznie.
—współpraca Łukasz Lubański