To nieskomplikowana gra kościana dla całej rodziny. Opowieść o króliczkach, które wydają ucztę dla mieszkańców lasów i gromadzą składniki na poczęstunek. Co ciekawe, nie inwestują w grzyby czy jagody, których w lesie pełno. Interesują je natomiast marchewki, pomidory, cebule i chociażby rzodkiewki rosnące w pobliskim warzywniaku. Za płotem…

W tytule gry pojawia się słowo „skok” i niektórym może się ono kojarzyć ze sposobem poruszania się tych futrzaków. Tu zostało ono zapożyczone ze slangu przestępczego i oznacza włamanie. Stąd najważniejsze w „Skoku po marchewkę” jest umiejętne obliczanie prawdopodobieństwa, zwłaszcza w korelacji z potencjalnym zyskiem.

Czytaj więcej

„Civilization VII”: Podbijanie sąsiadów po raz siódmy

Warzywniak otacza pięć płotów o wysokości od dwóch do sześciu stóp. Gracz w swojej rundzie dobiera z talii jedno warzywo i układa je za odpowiednim płotem, a następnie deklaruje, który płotek będzie starał się pokonać. Potem toczy kostką i jeśli wyrzuci odpowiednią ilość oczek, będzie mógł zgromadzone za nim smakołyki zabrać. Oczywiście, te zza najwyższego płotu najtrudniej jest przejąć, bo trzeba rzucić „szóstkę”. Dlatego też gracz może zrezygnować z próby i w kolejnej rundzie skorzystać z dodatkowej kostki. Zwiększyć szansę na sukces.

W „Skoku po marchewkę” chodzi o ryzyko. Oszacowanie, co się opłaca, a co nie. I nie chodzi o same rzuty, ale również zachowania współgraczy, którzy mogą przecież świsnąć najbardziej imponujące łupy i wówczas całe to oszczędzanie kostek na kolejną rundę będzie na nic. Stąd właśnie emocji podczas zabawy nie brakuje, a niszczenie planów rywali sprawia nikczemną satysfakcję.