Na planie filmu Alejandro Gonzáleza Inárritu „Zjawa" nie tylko Leonardo DiCaprio musiał się zmierzyć z niespotykanymi dla współczesnego kina warunkami na planie, reszta ekipy także. Trzydziestostopniowy mróz, brodzenie w lodowatej wodzie, godziny oczekiwania na światło słoneczne i przedłużająca się miesiącami praca. A wszystko przez nieposkromione ambicje Inárritu i współpracującego z nim autora zdjęć Emmanuela Lubezkiego, który jest odpowiedzialny za wizualną stronę „Zjawy".
Po wspólnym sukcesie „Birdmana" ci dwaj meksykańscy filmowcy postanowili maksymalnie zbliżyć się do granic filmowego autentyzmu. Sięgnęli po książkę Michaela Punke opisującą losy trapera Hugh Glassa, który w czasie wyprawy w 1823 roku w Dakocie został zraniony przez niedźwiedzia, a jego towarzysze pozostawili go u brzegów rzeki Missouri. Glass podjął rozpaczliwą walkę o życie, film stanowi opowieść o kolejnych, coraz trudniejszych etapach tych zmagań.
Autentyczne udawanie
Twórcy „Zjawy" uznali, że nakręcą cały materiał w prawdziwych górskich plenerach przy naturalnym świetle. Jedynie w scenach nocnych w blasku ogniska wspomagali się żarówkami. Inárritu stwierdził, że skoro robi film o człowieku walczącym o życie w dzikiej głuszy, to nie uzyska efektu dramaturgicznego, inscenizując zdjęcia w studio bądź przy wsparciu technologii cyfrowej. Kwestia autentyzmu sztuki i przekraczania granic między kreacją a rzeczywistością to temat, który ewidentnie inspiruje Inárritu, czemu wyraz dał w „Birdmanie". Opowiedział w nim o teatralnym nieudaczniku, którego kusi pomysł efektownego samobójstwa na scenie podczas spektaklu.
Bezkompromisowe podejście ma zalety artystyczne, ale na planie zmienia się w katorgę. Na szczęście ekipa filmowa nie była obciążona ciężkim sprzętem oświetleniowym i generatorami prądu, można było swobodnie pracować w górskich plenerach w kameralnym zespole. Niemniej wszyscy byli całkowicie zależni od kaprysów pogody, tym bardziej że Inárritu uwielbia kręcić długie sceny w jednym ujęciu bez cięć. Każde nieplanowane zajście słońca mogło zepsuć misternie zainscenizowaną sekwencję. Profesjonalni filmowcy rzadko mogą sobie pozwolić na takie warunki pracy. Każdy dzień zdjęciowy kosztuje majątek, wszystko musi być zaplanowane wcześniej i dopięte na ostatni guzik. Inaczej wiele filmów powstawałoby nie w kilkadziesiąt dni, lecz w kilkadziesiąt miesięcy.