Komunistyczny totalitaryzm, który dziś można określić jako tradycyjny totalitaryzm (TT), pozostawił brud i chaos moralny, ale zabrał ze sobą przekonanie, że nowego człowieka można wyprodukować, stosując w odpowiednich proporcjach terror i racjonowanie dóbr. 26 lat po upadku tego systemu odłam jego byłych podwładnych nadal raczej używa TT jako sentymentalnego tła miłych wspomnień, niż straszy nim wnuki. I nawet jeśli wielu ludzi jest zadowolonych z upadku realnego socjalizmu, to prawie wszyscy beztrosko lekceważą długofalowe działanie jego trucizn. W krótkowidztwie konkurują zaś z nimi ci, którzy oczarowani przez dozowany oszczędnie liberalny erzac wolności półświadomie pozwalają się obezwładniać przez nowe wcielenie totalitaryzmu (NT).
Do tych uwag skłonił mnie Stanisław Strasburger – modelowe dziecko NT – który jakiś czas temu opublikował w „Rzeczpospolitej" tekst „W obronie lemingów". Autor, stosując kulturalną nowomowę, uprzejme ukrywa rzeczywistość – miło odpycha fakty i taktownie infantylizuje wszelkie problemy. Obronę przed rzeczywistością zaczyna od przeciwstawienia męczeńskiego służenia ojczyźnie szczęśliwemu życiu prywatnemu symbolizowanemu przez ciepłą wodę w kranie. I pyta: „Czy wymarzoną rolą Polaka jest los bohatera rozdartego między miłością do kraju i do bliskich, w którym wybór paść musi (bo musi!) na ojczyznę? Zamiast prorokować rok nienawiści i mnożących się granic, na przekór wszystkiemu proponuję życzyć sobie roku uśmiechu".
Nie znajduję w tych zdaniach wyjaśnienia, dlaczego miłość do ojczyzny musi się kojarzyć z porzuceniem bliskich i nienawiścią, a troska o niepodległość i dobro wspólne ma gwarantować męczeństwo i wykluczać szczęście prywatne. Historia uczy (może dlatego liberałowie rugują ten przedmiot ze szkół), że rzeczy mają się dokładnie odwrotnie. To rezygnacja z troski o ojczyznę prowadzi nieuchronnie do prywatnych kłopotów wszystkich członków społeczeństwa i gdy zaczyna brakować osłony niepodległego państwa, woda w kranie robi się chłodna, a jej cena rośnie.
Kiepska jakość wody za Gomułki nie brała się z ponuractwa tego moskwicina, ale z kolonialnego charakteru PRL. Nieco cieplejsza woda w kranie za Gierka okupiona została krwią robotników Wybrzeża, którzy nie zdążyli uśmiechnąć się do Jaruzelskiego i nadlatujących kul. Dzisiaj oferowane w Polsce usługi bankowe są najdroższe w Europie bynajmniej nie z powodu smutnej zamożności Polaków, ale w wyniku lokajsko-przymilnego stylu polskich rządów. Prawdę mówiąc wolę, by moim państwem rządzili ludzie pozbawieni poczucia humoru, którzy nie będą wymieniać przymilnych uśmiechów z globalnym kapitałem, niemieckimi dziennikarzami i brukselskimi biurokratami, utrudnią za to wszystkim bezczelne łupienie Polaków.
Aby miłą atmosferę osadzić w odpowiednim kontekście, Strasburger składa ideologiczne deklaracje. Bo czymże jest wyrażone ironicznymi słowami zdziwienie autora („kto by pomyślał?"), że w centrum Kolonii stoi kościół? Należy on najwyraźniej do osób uprzejmie posłusznych – skoro zdaniem unijnego establishmentu Europa nie ma chrześcijańskiej przeszłości, to należy być szczerze zaskoczonym istnieniem każdego kościoła, a więc również katedry w Kolonii.