Na najbardziej rozwiniętych rynkach od wielu miesięcy można obserwować spowolnienie w finansowaniu start-upów. Ilość inwestowanego w nie kapitału, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, ale również Azji i na rynkach zachodnioeuropejskich, wyraźnie spada. W Polsce aż tak ostrego hamowania nie ma, choć eksperci spodziewają się, że pojawi się ono z opóźnieniem. W naszym kraju analitycy zwracają uwagę jednak na inny problem, a mianowicie kłopoty z pozyskaniem wykwalifikowanych specjalistów. Zdaniem Tomasza Snażyka, prezesa fundacji Startup Poland, ta bariera w najbliższym czasie raczej nie zniknie.
– Na brak rąk do pracy narzekają w zasadzie wszystkie gałęzie gospodarki, a w przypadku start-upów rywalizacja m.in. o programistów jest ogromna. Do walki stają też korporacje mogące często zaoferować lepsze warunki zatrudnienia niż młode, mniej doświadczone firmy – wskazuje Snażyk.
Z przeprowadzonej przez Startup Poland sondy wynika, że główną barierą dla rozwoju firm są właśnie problemy z pozyskaniem pracowników, przy jednoczesnym szybkim wzroście kosztów ich zatrudnienia. Na ten aspekt zwraca uwagę aż 52 proc. start-upów. To wielkie wyzwanie, bo – jak słusznie zauważono w raporcie Startup Poland – bez odpowiedniej kadry żadna firma nie jest w stanie funkcjonować optymalnie i w pełni wykorzystać swojego potencjału rozwoju.
Firmy rezygnują z projektów
Polskie start-upy to w większości nieduże podmioty – najczęściej na stałe pracuje w nich od cztery–dziesięć osób (tak twierdzi 35 proc. badanych), a 18 proc. zatrudnia od jednej do trzech osób. Większe zespoły, liczące 10–20 pracowników, występują w 15 proc. ankietowanych spółek. Podobny odsetek (16 proc.) stanowią podmioty liczące 21–50 pracujących. Takich, w których liczba zatrudnionych przekracza 51 osób, jest niewiele (tylko 5 proc.), a przy tym co dziesiąty start-up w naszym kraju nie zatrudnia ani jednego pracownika na stałe. Sytuacja ta, analizując zestawienia z lat poprzednich, nie zmieniła się znacząco. Być może stanie się tak dopiero w br. Choć – według ekspertów – w tym wypadku będą to raczej zmiany negatywne. Cięcia kosztów w firmach technologicznych za oceanem sprawią bowiem, że wzrośnie presja na pozyskanie tańszych programistów z Europy Środkowo-Wschodniej. Dla rodzimych firm walka z płacącymi w dolarach czy euro rywalami zza granicy może skończyć się przegraną i dalszym wzrostem deficytu specjalistów IT w Polsce. Zastąpienie ich fachowcami ze Wschodu wydaje się dziś niemożliwie. Wystarczy wspomnieć, że w 2022 r. wydano ponad 2,3 mln pozwoleń różnego typu na podjęcie pracy przez cudzoziemców w Polsce, a to aż o ponad 560 tys. mniej niż rok wcześniej. Krzysztof Inglot, założyciel Personnel Service, zwraca uwagę, iż to efekt wojny w Ukrainie i braku możliwości opuszczania jej przez mężczyzn. – Wojna w Ukrainie ograniczyła zatrudnienie jej obywateli na rynku pracy w Polsce, co było najbardziej dotkliwe w tych segmentach rynku, gdzie dominowali mężczyźni – tłumaczy.
Polski Instytut Ekonomiczny szacuje, że braki kadrowe na rynku IT w naszym kraju sięgają już 150 tys. etatów. A taki stan rzeczy to jak jazda na zaciągniętym hamulcu. Dane PIE wskazują, że co piąta polska firma z tego sektora musiała odmówić realizacji projektu ze względu na małe zatrudnienie, a aż 60 proc. przekracza terminy, przy czym w połowie z nich pracownicy muszą pracować po godzinach. Co ważne, w Polsce występuje też luka jakościowa – ok. 42 proc. wakatów bierze się z niewystarczających kompetencji kandydatów.