Kiedy kilka miesięcy temu broniłem uprawnień straży gminnych (miejskich) do występowania w charakterze oskarżyciela publicznego w sprawach o wykroczenia z art. 96 § 3 kodeksu wykroczeń ("Straż miejska przed Sądem Najwyższym", „Rzeczpospolita" z 24 września 2014 r.), nawet przez myśl mi nie przeszło, że już wkrótce straci ona prawo do ścigania sprawców wykroczeń ujawnianych z użyciem przenośnych albo zainstalowanych w pojeździe urządzeń rejestrujących, określanych potocznie fotoradarami. Decyzja ustawodawcy została przyjęta z dużym zadowoleniem, nie tylko w mediach, w których od dłuższego czasu krytykowano pewne metody walki z kierowcami łamiącymi limity prędkości. Czy to jednak oznacza, że znikną wszelkie problemy związane z korzystaniem z tego rodzaju urządzeń?
Zanim odpowiem na to pytanie, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że ustawodawca postanowił pozbawić straże gminne (miejskie) prawa do używania tego rodzaju urządzeń, m.in. dlatego, że wpływy z mandatów, zamiast trafiać do kas samorządów, zasilały utworzony w 2013 r. Krajowy Fundusz Drogowy. Oczywiście powodem była także potrzeba likwidacji patologii (zwrot zaczerpnięty z uzasadnienia projektu ustawy) w postępowaniu organów prowadzących czynności wyjaśniające. Argumentowano, że fotoradary służą jako ,,maszynka do robienia pieniędzy". Uzasadnienie mówi wreszcie, że żadne statystyki nie wykazują, by fotoradary, w szczególności te używane przez straże gminne (miejskie), poprawiały bezpieczeństwo na drogach.
Jak łatwo zauważyć, wszystko to dowodzi, że strażom gminnym odebrano prawo korzystania z owej ,,maszynki" głównie po to, by od tej chwili pracowała na potrzeby Skarbu Państwa.
Precz z patologią
Czas przejść do odpowiedzi na postawione wcześniej pytanie. Problem oczywiście nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tym, którym dopiekły straże gminne ustawiające fotoradary często w miejscach przywodzących na myśl filmy Barei, powiem tylko, że być może rzeczywiście nie spotkają czającego się tym razem za krzakiem inspektora Inspekcji Transportu Drogowego, a fotoradar nie będzie udawał kosza na śmieci. Nie oznacza to jednak, że fotoradarów będzie mniej albo że będą instalowane wyłącznie w miejscach, które my, kierujący, uznalibyśmy za bardziej uzasadnione. Wręcz przeciwnie...
Nie to jest jednak problem, na który chciałbym zwrócić uwagę, zastrzegając, że w ciągu ostatnich kilku lat pisałem o nim wielokrotnie, również na łamach „Rzeczpospolitej". Mowa o tym, że ujawnienie wykroczenia i jego rejestracja nie oznacza jeszcze, że sprawca zostanie ukarany. Trzeba bowiem ustalić, kto popełnił wykroczenie, co nie jest wcale proste, biorąc pod uwagę, że na szczęście właściciele pojazdów nie muszą być kierującymi.