W normalnej sytuacji wypowiedź prezesa PiS, który bierze w obronę Julię Przyłębską, wskazując, że jej kadencja prezesa mija za rok, miałaby kontekst czysto politycznej opinii, której moc sprawcza jest zerowa. Tyle że realia są inne. Polityczne wpływy w TK są bardzo duże, a ogniskujące się wokół nich podziały sędziowskie – bardzo czytelne.
Dzisiejszy spór polityczny wewnątrz PiS o stosunek do relacji z UE i reform sądownictwa znajduje swoje odzwierciedlenie w Trybunale, i to w skali jeden do jednego. Zatem obrona Julii Przyłębskiej ma znacznie. Dotąd prezes PiS milczał, co rodziło spekulacje, że PiS może teraz wywierać cichą presję na jej ustąpienie ze stanowiska, gdyż stała się dla partii nie tylko wizerunkowym obciążeniem, ale też realnym powodem opóźnień w pozyskaniu miliardów z KPO.
Czytaj więcej
Julia Przyłębska jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego i każdy kto to kwestionuje, po prostu kwestionuje obowiązujące prawo - stwierdził w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej lider PiS, Jarosław Kaczyński.
Teraz już wiadomo, że Jarosław Kaczyński stoi murem za prezes TK, wysyłając jednoznaczną informację zwrotną do niej i jej oponentów, że partia mimo turbulencji nie straciła do niej zaufania i nie będzie wywierać presji na jej ustąpienie ze stanowiska. Z drugiej strony, jest to sygnał do buntowników kwestionujących prezesurę Przyłębskiej, że żadnej tolerancji dla ich działań na Nowogrodzkiej nie będzie.
Nie bez znacznie jest tu nawiązanie Jarosława Kaczyńskiego do wyboru przyszłego prezesa TK. Prezes w rozmowie z PAP powiedział, że nie ma „tutaj żadnego sporu prawnego”: „To są wyłącznie kwestie związane z jakimiś – powiedzmy sobie – ambicjami niektórych osób, którym się bardzo spieszy. Oczywiście mogą być kandydatami na prezesa, ale wtedy, kiedy minie kadencja pani prezes Julii Przyłębskiej, a to będzie w grudniu przyszłego roku”. To wyraźna aluzja w stronę byłego prokuratora krajowego, sędziego Bogdana Świączkowskiego, człowieka Zbigniewa Ziobro, który od dawna jest wskazywany na następcę Julii Przyłębskiej i znalazł się w grupie tzw. buntowników kwestionujących jej dalsze przywództwo. Można też odczytać to w kategoriach politycznego ostrzeżenia. „Mogą być kandydatami…”, czyli mogą dostać polityczne wsparcie swojej kandydatury u prezydenta lub nie. Sygnał wydaje się jednoznaczny i ma zdyscyplinować tych, którym zależy na dalszej karierze w Trybunale.