Prezydent po fiasku jego reformy systemu dyscyplinarnego niezmiennie stoi na stanowisku, że to unijni komisarze złamali zawarte wcześniej ustalenia, a poszerzenie tzw. testu niezawisłości na wzajemne ocenianie się sędziów jest nie do przyjęcia. Podważa bowiem jego wyłączną konstytucyjną prerogatywę do powoływania sędziów oraz orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Mimo że stanowisko Andrzeja Dudy było znane rządowi, ten zgodził się podczas rozmów w Brukseli na spełnienie żądań KE, aby test został rozszerzony (według obowiązującej noweli ustawy o SN mógł być przeprowadzony wyłącznie na wniosek stron, pełnomocników postępowania, a nie samych sędziów).
Ostatnie wypowiedzi prezydenta i komentarz do słów ministra Waldemara Budy wskazują, że napięcie jest duże, a próby sprowadzania stanowiska prezydenta do uwag „technicznych” nie mają oparcia w rzeczywistości.
To źle wróży kompromisowi w Zjednoczonej Prawicy, gdyż oznacza, że mimo falstartu kolejnej reformy SN, której szybkie uchwalenie zablokował przez swoje wątpliwości w grudniu Andrzej Duda, niewiele się zmieniło. I można wnioskować, że przez ostatnie tygodnie nie były prowadzone z prezydentem żadne konstruktywne rozmowy, które doprowadziłby do ujednolicenia stanowisk. To dziwna sytuacja, gdyż w odróżnieniu od Solidarnej Polski, którą teoretycznie da się zastąpić w głosowaniu sojuszem z opozycją, Duda dysponuje silną bronią w postaci weta. Jej nie da się po prostu pominąć.
To nie jedyna rafa
Można sobie wyobrazić, że Zjednoczona Prawica w imię odblokowania miliardów i własnego interesu politycznego zaciśnie zęby i dojdzie do porozumienia (z Ziobrą lub bez). Pytanie jednak, czy ustalenia w Brukselą pozostaną aktualne, skoro premier zaraz po triumfalnym przyjeździe ministra Szynkowskiego z Brukseli oświadczył, że w zawartych ustaleniach nie można zmienić ani przecinka. Gdyby zatem doszło do majstrowania w zaakceptowanym przez Brukselę projekcie, co jest niemal pewne, zawarte ustalenia mogą okazać się po prostu niebyłe.
Zwłaszcza że w przypadku testu niezawisłości raczej nie byłyby to zmiany dotyczące „przecinka”, ale znacznie więcej. A to może oznaczać, że wszystkie dotychczasowe kompromisy zawarte w Brukseli rozsypią się i negocjacje trzeba będzie zacząć od nowa. Tyle tylko, że Polska znajdzie się w gorszej sytuacji negocjacyjnej niż jeszcze dwa miesiące temu, gdy zakwestionuje własne propozycje. Przywiozła je do Komisji Europejskiej, przekonując do porozumienia. Teraz wiara w stabilność takich uzgodnień unijnych partnerów, co nie powinno dziwić, znacznie się obniżyła.
Awantura o sąd
Kontrowersje budzi też przeniesienie postępowań dyscyplinarnych z Sądu Najwyższego do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Wbrew opiniom części konstytucjonalistów ( ocena zależy tu często od sympatii politycznych), zarzucających sprzeczność takiej reformy z ustawą zasadniczą, operacja jest do przeprowadzenia z kilku powodów. Po pierwsze, były już wyroki Trybunału Konstytucyjnego, które wskazywały na konstytucyjność poszerzenia kompetencji NSA, chociażby w sprawie służb mundurowych. Po drugie, politycznie umotywowany obecnie Trybunał mógłby taką zmianę łatwo usankcjonować, gdyby prezydent wysłał ją do zbadania. Po trzecie, zwolennikami tego rozwiązania są najpewniej unijni komisarze. Według nieoficjalnych informacji sami mieli naciskać, kiedy dowiedzieli się, że przez przeniesienie dyscyplinarek do NSA wpływ Zbigniewa Ziobry na system dyscyplinarny zostanie mocno ograniczony. Minister sprawiedliwości nadzoruje bowiem tylko pion sądów powszechnych, natomiast sądownictwo administracyjne pozostaje w gestii Prezydenta RP. Jest to silny argument w negocjacjach i znajduje też sojuszników w rządzie Morawieckiego, ze względu na ostry spór premiera z ministrem.