Dzień 230 rocznicy Konstytucji 3 Maja stwarza szczególną przestrzeń dla debat na temat istoty rządów prawa, rozumianej jako jedna z gwarancji prawidłowego funkcjonowania demokracji konstytucyjnej. Szczególnie znaczących w kontekście zmian w systemie prawnym realizowanych na przestrzeni ostatnich lat. Znaczącą rolę w kształtowaniu świadomości adresatów tych analiz odgrywają dziennikarze. Z oczywistych względów w czasach monteskiuszowskich niedostrzeżeni, dziś jednak, ze względu na szczególną rolę mediów w zapewnianiu kontroli działania i wzajemnego równoważenia się władz, nie bez racji nazywani czwartą władzą. Z reguły nie będący prawnikami, wyraźnie jednak dostrzegający doniosłość prezentowania publicznie stanowisk wskazujących na zagrożenia wynikające z realizowanej pod hasłami naprawy wymiaru sprawiedliwości transformacji.
Spory prawnicze bywają hermetyczne, argumenty wskazujące na niebezpieczeństwa częstokroć odległe od osobistych doświadczeń. Można czuć się zagubionym, gdy z jednej strony podsyca się zrozumiały z pewnego punktu widzenia krytyczny ogląd sądownictwa, z drugiej zaś wskazuje, że wszystko co dzieje się od prawie sześciu lat to zagrożenie dla normalnego funkcjonowania przeciętnego obywatela. To jednak tylko pozorny paradoks. Mimo wrażenia, że uczestniczymy jako statyści w sporze elit, warto dostrzec, że mechanizmy gwarancyjne na poziomie ustrojowym mają znaczenie dalece donioślejsze od chronionych przez nie pozycji osób pełniących określone funkcje. Zmienione i wypaczone zasadniczo w ciągu ostatnich lat, jednak wciąż nie bez nadziei na zatrzymanie i ucywilizowanie procesu, którego ostateczne konsekwencje trudno przewidzieć. W sporach dotyczących systemu prawa niezwykłą funkcję pełnią wolne media oraz uniwersytety. Te pierwsze dysponują możliwością ukazywania złożoności świata, bez popadania w uzależnienie od oczekiwań aktualnie sprawujących władzę. Te drugie jako miejsce wolnej refleksji, a także przestrzeń kształtowania świadomości tych, którzy zajmą nasze miejsca w przyszłości.
Wydawało się, że wolność prasy i niezależność mediów to wartości, których w najbliższym czasie nie utracimy, że przedstawiciele większości mediów zachowają zdolność do przedstawiania świata zgodnie z własnym przekonaniem, w sposób wolny od inspirowanego politycznymi oczekiwaniami instrumentalizmu. Wydarzenia ostatniego tygodnia zdają się jednak wskazywać, że także media stały się przedmiotem radykalnych transformacji. Nabycie przez największą spółkę naftową wydawcy lokalnych gazet mogło wskazywać, że nie chodzi tutaj wyłącznie o poszerzenie spektrum działalności gospodarczej. Wymiana redaktorów kilku znaczących dzienników potwierdzać może najdalej idące obawy. Oczywiście nie sposób kwestionować prawa przysługującego wydawcy do zmian w składach redakcji. Takie działania wynikać muszą jednak z odpowiednich przesłanek, opartych na rzetelnej ocenie uzasadniającej odwołanie kierujących redakcjami. Dostępne publicznie informacje nie wskazują, że w przypadku kilku lokalnych gazet to właśnie potrzeba sanacji stanowiła uzasadnienie zmian. Wiele wskazuje, że ich rzeczywistą przyczyną była linia pism, niekoniecznie wpisująca się w wyobrażenia i oczekiwania ekonomicznego właściciela i wola usunięcia tych wszystkich, którzy ośmielili się myśleć inaczej. Obserwacja otaczającego nas świata wskazuje, że metoda ta znajduje wielu naśladowców w miejscach, w których nie ośmielilibyśmy się nawet pomyśleć, że jest to możliwe.
To niepokojąca tendencja. Oznaczać bowiem może, że znajdujemy się na początku procesu, którego celem jest ujednolicenie spojrzenia mediów na otaczającą nas rzeczywistość. Być może nie tyle wkomponowanie lokalnych wydawnictw w politykę informacyjną realizowaną przez media narodowe, lecz wyraźnie ograniczenie krytycyzmu wobec dokonywanych zmian w systemie prawnym. To proces śmiertelnie niebezpieczny. Wolne i pluralistyczne media, działające wedle wymaganych etycznych standardów, to gwarancja właściwego funkcjonowania demokracji opartej na prawie. Dysponują bowiem czarodziejską mocą kształtowania świadomości społecznej, ostatecznie uzewnętrzniającej się podczas aktu wyborczego. Możliwość wpływania na funkcjonowanie mediów to straszliwa pokusa. Jeśli zmiany dokonane w ostatnim okresie w lokalnych gazetach miałyby w istocie oznaczać początek procesu dobrej zmiany w świecie mediów, to niebawem okazać się może, że nie ma przestrzeni umożliwiającej krytyczne wypowiedzi dotyczące działań władzy publicznej. W dłuższej perspektywie oznaczać to będzie utratę kanałów komunikacyjnych, stopniowe zobojętnienie dla spraw ważnych, jednak niedotykających jeszcze szerokiego kręgu wyborców. W tak ukształtowanym świecie spory prawników staną się igraszką małej grupki tych, dla których wartości coś znaczą. Prawnicy nie powinni przeto przechodzić obojętnie wobec zmian w lokalnych wydawnictwach. Nie tylko ze względu na ich społeczną funkcję, ale przede wszystkim z uwagi na zagrożenie dla społecznej przestrzeni prowadzonych debat. Po przejęciu mediów, miejscem powstawania wolnej myśli pozostanie już tylko świat uniwersytetów. Spoglądając na działania realizowane w Budapeszcie można żywić obawy, że idea zmian w kierunku podporządkowania świata nauki instytucjom powiązanym z przedstawicielami władzy pojawić się może także w Warszawie. Nie są to płonne niepokoje, tym bardziej, że pewne symptomy naśladownictwa stają się już dziś w Polsce dostrzegalne. Gdyby tak się miało stać, to ostatecznie nie pozostanie już nic, co mogłoby być miejscem prawdziwej, wolnej debaty. Bez niej zaś, tak jak bez wolnych mediów i niezależności prawników, koncepcja rządów prawa stanie się pustym sloganem.
Autorzy są profesorami prawa i adwokatami