W debacie publicznej ostatnich dni wypowiedziane zostały chyba wszystkie argumenty przeciwko głosowaniu w wyborach prezydenckich 10 maja. Wśród nich najmocniej wybrzmiał argument, że głosowanie zwiększy zagrożenie epidemiczne wyborców i kilkusetysięcznej rzeszy ludzi tworzących aparat wyborczy i że byłoby to igranie z ich zdrowiem, a nawet życiem.
Jednak ja chciałbym wyeksponować inne niebezpieczeństwo: wybrania prezydenta pozbawionego od początku rzeczywistego społecznego mandatu, nieprawomocnego – w socjologicznym sensie pojęcia prawomocności. Taki wybór może wstrząsnąć podstawami systemu politycznego i prowadzić do rewolty.
Deficyt potrójny
Wpierw muszę wyłożyć skrótowo problem legitymizacji władzy. Władza jest legitymizowana, czyli społecznie uprawomocniona, jeżeli, po pierwsze, została nabyta i jest sprawowana zgodnie z ustalonymi regułami. Po drugie, te reguły muszą znajdować oparcie w przekonaniach stron związanych stosunkiem władczym, muszą być w jakiś sposób usprawiedliwione, musi istnieć między rządzonymi a rządzącymi choćby niewielki zasób wspólnych wartości. Po trzecie, władza jest legitymizowana, jeżeli obywatele swoimi zachowaniami potwierdzają istniejące zależności władcze, wyrażają uznanie dla reguł nabywania władzy, wypełniają obywatelskie obowiązki i aktywnie korzystają ze swoich praw obywatelskich.
Uprawomocnienie władzy dokonuje się więc na trzech poziomach: a) reguł, b) wartości i przekonań, c) zachowań. Na każdym z tych poziomów może pojawić się brak prawomocności. Przykład oczywistego deficytu na poziomie reguł to zdobycie władzy poprzez zamach stanu. Na poziomie wartości za deficyt będzie uznane, że reguła jest niesprawiedliwa, np. dziedziczenie urzędu głowy państwa zamiast wyborów powszechnych, a na poziomie zachowań przykład deficytu to całkowita pasywność obywateli, podporządkowywanie się władzy pod przymusem.