Można pojechać do pracy w mieście na swoim rowerze i można po mieście nim jeździć. Ale już nie można pojechać do miasta „zbiorkomem” i potem wypożyczyć miejskiego roweru, by z dworca dojechać do pracy. Myślenie aktywistyczne rozmija się z logicznym. Bo zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby ludzie mogli wypożyczać do jazdy po mieście miejskie rowery, niż gdy muszą jeździć autobusami czy tramwajami.
Ale aktywiści miejscy chyba lubią przytulać się do siebie w „zbiorkomach” w czasie epidemii, bo postanowili utrudnić życie indywidualnie jeżdżącym samochodami.
Chcą utrudnić parkowanie w miastach i ograniczać prędkość. Mnie nie boli postulat wprowadzenia zakazu parkowania na chodnikach – mam miejsce garażowe w biurowcu. Ale wielu go nie ma. Nie boli mnie nawet postulat ograniczania prędkości – prędkość dostosowuję do warunków jazdy, czasem przekraczam dopuszczalną prędkość określoną przez aktywistów, a czasem jadę wolniej. Chodzi o argumentację. Zdaniem aktywistów „stan przestrzegania obowiązujących ograniczeń prędkości jest wysoce niezadowalający. Badania potwierdzają, że w zależności od rodzaju drogi nawet ponad 50 proc. kierujących pojazdami nie przestrzega obowiązujących ograniczeń”.
Skoro więc ponad 50 proc. nie przestrzega ograniczenia prędkości do np. 90 km/h, a wprowadzimy ograniczenie do 70 km/h, to mniej kierujących nie będzie przestrzegało ograniczenia prędkości czy więcej? Pomysł aktywiści mają prosty – trzeba zwiększyć kary. Nie za spowodowanie wypadku drogowego, tylko za przekroczenie dopuszczalnej prędkości! Jak jadę z dopuszczoną prędkością i na kogoś wjadę, to kary mi zwiększać nie trzeba, a jak przekroczę dopuszczoną prędkość, choć na nikogo nie wjadę, to karę trzeba zwiększyć!