– Jak można mówić o niezależności Europy, o jej politycznych wpływach, jak mamy zapewniać pokój i stabilność, jeśli nie jesteśmy w stanie zbudować własnej obrony? – mówił francuski prezydent w Parlamencie Europejskim w Strasburgu. Nicolas Sarkozy za rok będzie kierował Unią Europejską w ramach tzw. rotacyjnej prezydencji. Jego plan jest jasny: nadać Wspólnocie wymiar militarny.
Rok temu prezydent Lech Kaczyński w wywiadzie dla dziennika „Financial Times“ mówił o konieczności stworzenia – w dalszej perspektywie – unijnej armii. To nie jest mrzonka. Przywódcy największych krajów Unii Europejskiej, jak wcześniej niemiecka kanclerz Angela Merkel, a ostatnio Nicolas Sarkozy, dostrzegają tę słabość Unii. Przestaje im wystarczać wypełnianie definicji soft power i pozostawianie Stanom Zjednoczonym roli hard power. Wprost powiedział o tym wczoraj w Brugii David Miliband, brytyjski szef dyplomacji, ostrzegając przed koncentrowaniem się na roszadach instytucjonalnych wewnątrz Unii.
– W rezultacie będziemy coraz bardziej tracić naszą twardą siłę, bo nie będziemy w stanie w ogóle interweniować poza granicami Unii – powiedział Miliband w przemówieniu uznanym przez większość brytyjskich mediów za europejskie credo rządu Gordona Browna. Nie znaczy to jeszcze, że najwięksi w Unii zdołają się porozumieć w sprawie polityki obronnej. Po obu stronach kanału La Manche politycy mówią o konieczności wzmocnienia zdolności wojskowych Unii, ale każdy rozumie to trochę inaczej. Francja chciałaby stworzenia w Brukseli centrum planowania unijnych operacji, które mogłoby być zaląż- kiem europejskiego dowództwa. Do tego dochodziłaby współpraca w dziedzinie szkolenia. Dla Brytyjczyków centrum lub nawet mała komórka planowania jest nie do przyjęcia. Londyn chce zachowania prymatu NATO i ograniczenia roli Unii Europejskiej do operacji pokojowych i humanitarnych. A wzmocnienie zdolności obronnej rozumie jako współpracę w produkcji uzbrojenia oraz przekonanie krajów do wysyłania oddziałów na zagraniczne misje.
Wojskowe ambicje Unii napotykają inne problemy. Pierwszy to relacje z USA, na których bardzo zależy wszystkim tym państwom UE, które najgłośniej mówią o europejskiej obronie. Co prawda Sarkozy zapowiedział, że Francja po 40 latach wróci do struktur wojskowych NATO, ale tylko pod warunkiem nadania Unii wymiaru obronnego. Waszyngton obawia się, że to faktycznie może osłabić sojusz północnoatlantycki i przenieść ośrodek decyzyjny do innej dzielnicy Brukseli, tam, gdzie nie ma już amerykańskich wpływów.
Drugi istotny problem to faktyczne możliwości wojskowe i gotowość wysyłania żołnierzy przez państwa UE. Obecnie prowadzone są dwie operacje wojskowe pod egidą UE: trwająca w Bośni i będąca jeszcze na etapie przygotowania – w Czadzie. Poważnym problemem, o którym mówił wczoraj generał Henri Bentegeat, szef Komitetu Wojskowego UE, jest brak wsparcia lotniczego dla unijnych misji. – Żołnierzy na lądzie nam nie brakuje – powiedział. Ale to właśnie główny problem.