Wojciech Olejniczak jest powszechnie krytykowany za wystąpienie SLD z LiD. Jeśli pominąć styl tego rozwodu ( nie było nazbyt eleganckim powiadomić o tym partnerów koalicyjnych poprzez media), to decyzję Olejniczaka należy uznać za słuszną – z dwóch co najmniej powodów.
Po pierwsze, zwiększa to (choć nie gwarantuje) szanse młodego lidera lewicy na utrzymanie się na swoim stanowisku po nadchodzącym kongresie partii. Zdecydowana większość działaczy SLD od początku była sceptyczna wobec współpracy z PD i „zdrajcami od Borowskiego”. Przywódca SdPl jest traktowany w Sojuszu jako zaprzaniec, który w najtrudniejszym dla partii matki czasie wbił jej nóż w plecy, zakładając swoją formację. A środowisko PD jest w SLD traktowane podejrzliwie jako pochodzące z innego łoża (dodajmy – z prawego, w dwojakim tego słowa znaczeniu).
Olejniczak był promotorem zbliżenia z tymi środowiskami i współpracy w ramach LiD. Zachęcała go do tego część starszych kolegów, ze szczególnym uwzględnieniem Aleksandra Kwaśniewskiego, dla którego alians z „pedekami” był realizacją marzeń z połowy lat 90. o historycznym kompromisie. Ale ta współpraca była kontestowana przez ogromną część aparatu eseldowskiego i było prawie pewne, że jej realizator – właśnie Olejniczak – poniesie tego negatywne konsekwencje na czerwcowym kongresie partii.
Olejniczak jest szefem SLD, a nie premierem Polski. Dlatego ma prawo i obowiązek myśleć tylko o interesie swojej partii
Decyzję młodego szefa SLD należy więc ocenić jako zmierzającą w kierunku uprawdopodobnienia scenariusza pozostania przy władzy w partii. Odbiera ona najważniejszy argument jego głównemu przeciwnikowi w wyścigu do fotela przewodniczącego partii Grzegorzowi Napieralskiemu. W efekcie zwiększa szanse wyborcze Olejniczaka.