Jednak słownikowe znaczenie tego słowa: empatia, współdziałanie, współodpowiedzialność, spontaniczna chęć niesienia pomocy w obliczy zagrożenia innych ludzi, oddaje właściwy jego sens.
Pozostańmy przy tym: ostatnie tragiczne wypadki we wsi Nowa Biała - pożar ponad czterdziestu domów i zagród, co szeroko relacjonowały media, sprowokował pijarowski zlot polityków (w tym premiera) chętnych, jak zawsze, do okazania swojej troski i pomocy pogorzelcom (tu wtręt: deklarowane wsparcie finansowe w wysokości 2,2 miliona złotych, to wręcz śmieszna kwota na odbudowanie ponad dwudziestu pięciu domów i tyluż zagród i gospodarstw, wręcz kpina z pogorzelców, przy dotacjach choćby dziesiątek milionów złotych dla biznesmena Rydzyka czy innych finansowych wsparciach własnej, patokratycznej kasty).
Jednak nie o polityce rządu i ich prominentach tutaj mowa. Trzeba było być na miejscu tragedii, by pojąć jej ogrom, trzeba było być na miejscu, nie na ulicy przed kamerami i mikrofonami; popatrzeć w twarze poszkodowanych, przerażone oczy dzieci, trzeba było być tam, na pogorzelisku, by w jego smrodzie zrozumieć tragedię tych ludzi. Tak się złożyło, że wracałem w tę upalną niedzielę z Pienin, i - nie wiedząc jeszcze, co płonie - widziałem słupy czarnego dymu jak z erupcji wulkanu. Z początku pomyślałem, że pali się jakaś magazyn, stacja benzynowa, których wiele w okolicy Nowego Targu - też tragedia, lecz to nie to samo, co płonący majątek dorobku kilkudziesięciu rodzin i ich przodków.
Następnego dnia dowiedziałem się o akcji zbierania żywności i rzeczy dla poszkodowanych. Wraz z żoną i my pospieszyliśmy z pomocą. W Nowej Białej byliśmy w kilkanaście godzin po tragedii. Salę gimnastyczną miejscowej szkoły przeznaczono na magazyn rzeczy zwożonych nie tylko z okolicy.
Nie wierzyłem własnych oczom; nie wierzyłem, że w ciągu kilkunastu godzin tyle osób odpowiedziało na apel; co chwilę na plac przed szkołą zajeżdżały kolejne samochody. Sala wypełniona była po brzegi: zgrzewki wód do picia, soki, konserwy wszelkiego rodzaju, kołdry, koce, okrycia wierzchnie i ubrania, dla dorosłych i dzieci; buty, buciki, zabawki dla maluchów - nie sposób wyliczyć. Miejscowi wolontariusze spoceni, w trwającym wciąż upale, odbierali i segregowali dary z uśmiechem na twarzach i niekończącym się: "dziękujemy". Pomagali także strażacy, choć większość z nich pracowała przy zgliszczach (przypomnę: ponad sto sekcji pracowało przy gaszeniu pożaru, ponad czterystu strażaków). Kilkunastu pomagało miejscowym wolontariuszom, którzy najlepiej wiedzieli, kto najbardziej ucierpiał; rzeczy od razu przekazywane były potrzebującym.