W ostatnich latach w niemieckiej polityce historycznej następuje zauważalna zmiana narracji. Jak słusznie zauważył Piotr Semka („Zły znak z Berlina”), coraz częściej przenikają do niej tezy niemieckich ziomkostw, które winę za powojenne deportacje Niemców przerzucają na Polskę i Czechy. W nowy sposób mówienia o XX-wiecznych tragediach wpisuje się też próba zerwania z niemieckim poczuciem winy za rozpętanie II wojny światowej oraz powiązanie idei pojednania przede wszystkim z cierpieniami wypędzonych.
Elity zmieniają podejście
Proces ten, co zrozumiałe, budzi niepokój wielu Polaków czy Czechów. Ale w samych Niemczech takie podejście także wywołuje sporo kontrowersji. Przykładem niezgody na próbę przeforsowania nowej narracji historycznej są protesty niektórych środowisk przeciwko nadawaniu niemieckim instytucjom publicznym imienia Friedricha Flicka czy Wernhera von Brauna.
W ramach nowej polityki historycznej muzeum w Peenemünde, gdzie hitlerowcy produkowali rakiety V-2, próbowano zamienić w miejsce prezentacji postępu technologicznego
Przypomnijmy: Flick, zwany królem Zagłębia Ruhry, był najbogatszym człowiekiem w Trzeciej Rzeszy, członkiem NSDAP, sponsorem SS, entuzjastą Hitlera, przyjacielem Himmlera i Goeringa. W jego zakładach zbrojeniowych pracowały w straszliwych warunkach dziesiątki tysięcy robotników przymusowych i jeńców wojennych. Skazany podczas procesu norymberskiego na siedem lat więzienia, został zwolniony przedterminowo w 1950 r. Po wyjściu na wolność powrócił w RFN do działalności biznesowej i został jednym z najbogatszych ludzi świata. Zmarł w 1972 r. Do końca życia odmawiał wypłacania jakichkolwiek odszkodowań przymusowym robotnikom ze swoich zakładów, uznając, że nie ma ku temu żadnych podstaw moralnych.