Już przeszło dwa lata temu rząd Danii oficjalnie mianował swego ambasadora ds. nowych technologii i wyznaczył mu siedzibę w Dolinie Krzemowej. Czyżby więc nadszedł czas, abyśmy potraktowali uznane rejony nowoczesnej nauki i technologii jako nie mniej ważne dla rozwoju państwa niż kontakty z innymi krajami?
Duński rząd tak niewątpliwie uważa, uznając reprezentowanie swych interesów wobec Facebooka, Google'a i innych potęg z sektora nowych technologii za co najmniej tak ważne jak utrzymywanie kontaktów na tradycyjnym poziomie ambasadorskim z wieloma krajami. Wyznaczony ambasador stawia w wywiadach sprawę jasno – nowe technologie, a platformy telekomunikacyjne w szczególności, mają dzisiaj znacznie większe społeczne znaczenie niż współpraca z wieloma daleko położonymi państwami świata. Nie ukrywa także przekonania, że obecny rozwój technologiczny i powszechność dostępu do informacji stanowią olbrzymie wyzwanie dla funkcjonowania demokratycznego państwa i konkurencyjności gospodarki, co czyni z gigantów technologicznych niezwykle ważnych uczestników światowej polityki.
Prezentacja zamiast rozmowy
Ciekawe, że rozpoczęty przez Danię sposób współpracy z firmami Doliny Krzemowej nie wzbudził entuzjazmu w kierownictwach tych firm. Mimo licznych prób ambasador przez dwa lata nie doczekał się np. przyjęcia go przez szefów Facebooka, Google'a czy Apple'a.
Po wielomiesięcznych staraniach jedna z firm zdecydowała się wreszcie na spotkanie, na którym jednak jej przedstawiciel – bardzo niskiego szczebla – zamiast rozmowy o kluczowych problemach zaproponował ambasadorowi zwiedzanie terenu firmy. Pod koniec wizyty pojawił się wprawdzie przedstawiciel zarządu firmy, ale po wygłoszeniu przygotowanej parozdaniowej krytyki na temat prób regulowania w Europie działalności sektora nowych technologii odszedł, nie dopuszczając gościa do głosu.
Według słów ambasadora wygląda więc na to, że potentaci technologiczni mimo pełnej świadomości swego znaczenia nie są gotowi do otwartości właściwej dla ich roli. To potwierdzałoby zaś, że jesteśmy daleko od momentu, w którym to demokratyczne państwa świata miałyby istotny wpływ na choćby niektóre istotne aspekty technologicznej rewolucji. Obecnie wygląda na to, że jest odwrotnie.