Nie możemy liczyć na Niemcy

Polityka Niemiec, Włoch, Węgier czy Holandii została uzależniona ?od dyplomacji Moskwy ?i gróźb Gazpromu. ?To jest przede wszystkim uzależnienie mentalne. Putin paraliżuje ich swobodę myślenia ?jak wąż na pustyni paraliżuje wzrokiem królika – pisze doradca prezydenta RP ?ds. międzynarodowych.

Publikacja: 26.08.2014 02:00

Europie brakuje odwagi, by dozbroić Ukrainę – ofiarę rosyjskiej agresji. Na zdjęciu: prorosyjski sep

Europie brakuje odwagi, by dozbroić Ukrainę – ofiarę rosyjskiej agresji. Na zdjęciu: prorosyjski separatysta

Foto: AFP, Dimitar Dilkoff Dimitar Dilkoff

Red

Większość zachodnich polityków biorących udział w ważnych obchodach rocznic historycznych wydarzeń marnuje czas. Mam na myśli wielkie obchody ?100. rocznicy wybuchu I wojny światowej, 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej czy 25. rocznicy upadku żelaznej kurtyny i podziału Europy. Niewiele z tego rozumieją. Przede wszystkim nie rozumieją lekcji płynących z tamtych wydarzeń.

Gdyby bowiem cokolwiek rozumieli, zachowywaliby się zupełnie inaczej wobec wojny toczonej przez Rosję przeciwko Ukrainie.

Z głową w piasku

Oto bowiem Rosja, sukcesor Związku Sowieckiego, w spektakularny sposób łamie podstawowe zasady porządku międzynarodowego ustanawianego po tamtych wojnach – pierwszej, drugiej oraz zimnej. Gwałci normy zawarte w Karcie Narodów Zjednoczonych, w Akcie Końcowym oraz Paryskiej Karcie Nowej Europy KBWE, a także zasady i swoje zobowiązania wynikające z Aktu Stanowiącego NATO–Rosja. Oprócz lekceważenia prawa międzynarodowego nie ukrywa swej pogardy dla Europy i całego Zachodu. Takiego stężenia kłamstwa i mataczenia w oficjalnych oświadczeniach Moskwy oraz nienawiści i zakłamania aż do śmieszności w jej propagandzie nie widzieliśmy od lat 50., czyli środkowej fazy Związku Sowieckiego.

W reakcji na to wszystko (anschluss Krymu i otwarta kontynuacja agresji w Donbasie) większość zachodnioeuropejskich stolic apeluje o pokój, nawołuje Kijów do umiarkowania w zwalczaniu zbrojnego rosyjskiego separatyzmu, przypomina o ważnych interesach gospodarczych łączących ich kraje z Rosją oraz zapewnia o nadziei powrotu prezydenta Putina na dobrą drogę, aby jak najszybciej można było wrócić do  partnerskich relacji z Kremlem. Tak, tak, nadal mają oni Władimira Putina i jego Rosję za bliskich partnerów.

Duch i język polityki appeasement połączony jest z chowaniem głowy w piasek: niechby ta wojna się skończyła, niechby Kijów zgodził się na wstrzymanie ognia i rozmowy dyplomatyczne, których efektem będzie „pokojowe" zaspokojenie roszczeń Moskwy. Wielotygodniowy kontredans ze słabymi sankcjami Unii, które już są opłakiwane przez wielu europejskich polityków, liczne telefony „po prośbie" u Putina oraz pierwsze wizyty u rosyjskiego prezydenta przekonują go, że Europa wkrótce „uzna realia". Przecież ani on, ani Rosja się nie zmienią, więc trzeba będzie wrócić do interesów i „partnerstwa". Na samą myśl, że takiej Rosji trzeba przeciwstawić politykę powstrzymywania, ogarnia ich trwoga.

Postawa UE wobec agresywnej polityki putinowskiej Rosji, przecież nie tylko wobec Ukrainy i nie od kilku miesięcy, jest poważną i brzemienną w długofalowe skutki porażką Europy. Po pierwsze, Putinowi udało się rozbić jedność Europy. Nawet stosunek do wojny w Iraku nie podzielił Unii tak jak problem reakcji na wojnę na wschodzie kontynentu.

Po drugie, Putin zadał klęskę polityce „zmiany przez zaangażowanie" uprawianej wobec Rosji przez część ważnych państw Europy Zachodniej z Niemcami na czele. Rosja się nie zmieniła ani nie pozwoliła uzależnić od stosunków handlowych i wszelkich innych kontaktów z Zachodem. Stało się odwrotnie: polityka Niemiec, Włoch, Węgier czy Holandii została uzależniona od dyplomacji Moskwy i gróźb Gazpromu. To jest przede wszystkim uzależnienie mentalne. Putin paraliżuje ich swobodę myślenia jak wąż na pustyni paraliżuje wzrokiem królika.

Atawistyczna rusofilia Berlina

Po trzecie, dzisiejsze postępowanie Moskwy doprowadziło do paraliżu i nieważności wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE. Niejako w jej imieniu z Moskwą rozmawiają Berlin i Paryż. Rezultaty widzimy. Ale nie może być inaczej, bo przecież w stolicach zachodniej Europy jest długa tradycja zaspokajania bezprawnych roszczeń Moskwy kosztem narodów Europy Środkowo-Wschodniej.

Po czwarte, to koniec marzeń o Europie, o UE jako o „globalnym aktorze". Jaki sens mają ekspedycje do Mali czy Afganistanu, jeśli nie ma się odwagi wpływać na sytuację bezpieczeństwa w bezpośrednim sąsiedztwie, w Europie. Jeśli nie ma się odwagi dozbroić Ukrainy, która jest ofiarą rosyjskiej agresji. Tak, chodzi o odwagę, bo przecież środków oddziaływania jest w bród. Jak nie ma odwagi, to nie ma i strategii, która mogłaby z tych środków zrobić pożądany użytek.

Szczególny zawód sprawiły Niemcy typowane do niedawna na przywódcę UE. Zdaje się wieki minęły od pamiętnego przemówienia Radosława Sikorskiego w Berlinie w listopadzie 2011 roku.

Atawistyczna rusofilia, czy też „rusozrozumienie" ignorujące lojalność wobec europejskich wartości i norm, połączona z prymatem podejścia merkantylistycznego to słabe listy uwierzytelniające do roli przywódczej. Co gorsza, już wcześniej zauważono, że postawa niemieckiej dyplomacji wobec walk w Donbasie zdaje się sprzyjać planowi Moskwy przekształcenia regionu w kolejne Naddniestrze. Chciałoby się wierzyć, że krótka rocznicowa wizyta kanclerz Angeli Merkel w Kijowie zmodyfikuje choć trochę dotychczasową postawę Berlina.

Strategiczna ślepota, polityczne tchórzostwo

Jeśli UE i jej główne mocarstwa okazały się niezdolne do prowadzenia skutecznej polityki na rzecz bezpieczeństwa tuż za jej miedzą, nie można się dziwić, że do łask wraca sojusz atlantycki, który w ostatniej dekadzie sprawdzał się z różnym powodzeniem w prowadzonych poza Europą operacjach spoza artykułu 5. Nadzieje, jakie wiąże się w naszym regionie z powrotem sojuszu do jego pierwotnej roli, są tym większe, że oto za chwilę mamy szczyt NATO w Newport (4–5 września). W świetle rosnącego militaryzmu Rosji, jej nieobliczalności, zastraszania sąsiadów, łamania prawa i lekceważenia przyjętych zobowiązań postulaty dostosowania  strategii sojuszu są bardziej niż oczywiste. Dla wielu, ale nie dla wszystkich.

Państwom naszego regionu chodzi przede wszystkim o wzmocnienie infrastruktury obronnej sojuszu oraz trwałą obecność nawet niewielkich jego oddziałów zbrojnych na ich terytorium. Utrzymywanie niemal niezmienionej pod tym względem sytuacji od czasów zimnej wojny jest więcej niż anachronizmem. Anachronizmem, który niektórzy chcieliby utrwalać przez błędną interpretację lub wręcz nieznajomość Aktu Stanowiącego NATO–Rosja z 1997 roku.

Owszem, sojusz zadeklarował w tym politycznym dokumencie (który nie jest umową prawnomiędzynarodową), że nie będzie wzmacniał w sposób istotny swojej obecności na terytorium nowych państw członkowskich, ale jedynie tak długo, jak długo nie będzie się zmieniać środowisko bezpieczeństwa NATO. Poczynania Rosji od kilku lat, łącznie z agresją na Ukrainę, radykalnie je zmieniło. Ignorowanie tego faktu byłoby strategiczną ślepotą lub politycznym tchórzostwem. Poza tym Rosja pogwałciła podpisane przez nią w tym dokumencie zasady stosunków z NATO oraz bezpieczeństwa europejskiego, łącznie z zakazem użycia siły oraz respektowaniem nienaruszalności granic i integralności terytorialnej państw europejskich.

I ponownie największy sprzeciw wobec adaptacji strategii sojuszu do zmienionej sytuacji bezpieczeństwa płynie z Niemiec, które nie zgadzają się na ustanowienie stałej obecności wojskowej NATO w naszym regionie, same goszcząc na swym terytorium największe bazy sojuszu w Europie. Byłoby to dla nich odejściem od aktu stanowiącego oraz prowokacją wobec Rosji (czyli wobec agresora). Te argumenty nie zasługują na poważne potraktowanie. Najwyraźniej w Niemczech przeważa pogląd o Rosji jako o dziecku specjalnej troski, które należy wychowywać bezstresowo. Nowożytna historia Europy przeczy temu stanowisku.

Stanowcze powstrzymywanie

Musimy przyjąć do wiadomości, że ze względu na specyficzny stosunek Berlina do Rosji nie możemy liczyć na Niemcy w sprawach bezpieczeństwa regionu. Mamy jednak prawo oczekiwać, że nie będą one przeszkodą w naszych dążeniach do wzmocnienia wschodniej flanki NATO uzasadnionych zarówno naszym historyczno-geopolitycznym doświadczeniem, jak i obecną polityką Rosji. Tego domaga się od nich historia. Rozumiemy, że podobnie jak w przypadku rozszerzenia NATO sprawa wymaga oswojenia się z nią przez część państw członkowskich. Dlatego Newport trzeba postrzegać jako początek drogi.

Od naszych zachodnich partnerów słyszymy często, że wszyscy zgadzamy się w ocenie obecnej Rosji i jej polityki, a różnimy się jedynie co do lekarstwa, sposobów reagowania na tę sytuację. To nieprawda. Różnicę widać także, można rzec, pod względem ontologicznym.

Przychylność naszych zachodnioeuropejskich partnerów wobec Rosji Putina podszyta jest  w istocie pesymizmem w odniesieniu do jej natury. Dla nich Rosja może być tylko taka jak jej obecny prezydent. My uważamy inaczej. Rosjanie zachowują potencjał, by stać się normalnym krajem także pod względem politycznym, który nie jest skazany na nieobliczalny autorytaryzm i rządy soldateski, który szanuje prawo międzynarodowe oraz prawo swoich sąsiadów do wyboru ich drogi rozwoju i polityki zagranicznej. Takim krajem, który kiedyś może się stać wartościowym partnerem Europy.

Drogą do tego nie jest nowe wydanie appeasement, lecz stanowcze, spójne i wystarczająco trwałe powstrzymywanie ekspansywnych, nieprzyjaznych sąsiadom i Europie ambicji Kremla. Warto, aby biorąc udział w obchodach ważnych rocznic, zachodni politycy nie ograniczali się do rytuału, lecz również zadawali sobie trud rozumienia związanego z nim słowa.

Autor jest kierownikiem ?Zakładu Studiów Strategicznych UW ?oraz doradcą prezydenta RP ?ds. międzynarodowych

Większość zachodnich polityków biorących udział w ważnych obchodach rocznic historycznych wydarzeń marnuje czas. Mam na myśli wielkie obchody ?100. rocznicy wybuchu I wojny światowej, 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej czy 25. rocznicy upadku żelaznej kurtyny i podziału Europy. Niewiele z tego rozumieją. Przede wszystkim nie rozumieją lekcji płynących z tamtych wydarzeń.

Gdyby bowiem cokolwiek rozumieli, zachowywaliby się zupełnie inaczej wobec wojny toczonej przez Rosję przeciwko Ukrainie.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Bartosz Marczuk: Warto umierać za 500+
Opinie polityczno - społeczne
Czas decyzji w partii Razem. Wybór nowych władz i wskazanie kandydata na prezydenta
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Kandydatem PiS w wyborach prezydenckich będzie Karol Nawrocki. Chyba, że jednak nie
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS