Większość zachodnich polityków biorących udział w ważnych obchodach rocznic historycznych wydarzeń marnuje czas. Mam na myśli wielkie obchody ?100. rocznicy wybuchu I wojny światowej, 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej czy 25. rocznicy upadku żelaznej kurtyny i podziału Europy. Niewiele z tego rozumieją. Przede wszystkim nie rozumieją lekcji płynących z tamtych wydarzeń.
Gdyby bowiem cokolwiek rozumieli, zachowywaliby się zupełnie inaczej wobec wojny toczonej przez Rosję przeciwko Ukrainie.
Z głową w piasku
Oto bowiem Rosja, sukcesor Związku Sowieckiego, w spektakularny sposób łamie podstawowe zasady porządku międzynarodowego ustanawianego po tamtych wojnach – pierwszej, drugiej oraz zimnej. Gwałci normy zawarte w Karcie Narodów Zjednoczonych, w Akcie Końcowym oraz Paryskiej Karcie Nowej Europy KBWE, a także zasady i swoje zobowiązania wynikające z Aktu Stanowiącego NATO–Rosja. Oprócz lekceważenia prawa międzynarodowego nie ukrywa swej pogardy dla Europy i całego Zachodu. Takiego stężenia kłamstwa i mataczenia w oficjalnych oświadczeniach Moskwy oraz nienawiści i zakłamania aż do śmieszności w jej propagandzie nie widzieliśmy od lat 50., czyli środkowej fazy Związku Sowieckiego.
W reakcji na to wszystko (anschluss Krymu i otwarta kontynuacja agresji w Donbasie) większość zachodnioeuropejskich stolic apeluje o pokój, nawołuje Kijów do umiarkowania w zwalczaniu zbrojnego rosyjskiego separatyzmu, przypomina o ważnych interesach gospodarczych łączących ich kraje z Rosją oraz zapewnia o nadziei powrotu prezydenta Putina na dobrą drogę, aby jak najszybciej można było wrócić do partnerskich relacji z Kremlem. Tak, tak, nadal mają oni Władimira Putina i jego Rosję za bliskich partnerów.
Duch i język polityki appeasement połączony jest z chowaniem głowy w piasek: niechby ta wojna się skończyła, niechby Kijów zgodził się na wstrzymanie ognia i rozmowy dyplomatyczne, których efektem będzie „pokojowe" zaspokojenie roszczeń Moskwy. Wielotygodniowy kontredans ze słabymi sankcjami Unii, które już są opłakiwane przez wielu europejskich polityków, liczne telefony „po prośbie" u Putina oraz pierwsze wizyty u rosyjskiego prezydenta przekonują go, że Europa wkrótce „uzna realia". Przecież ani on, ani Rosja się nie zmienią, więc trzeba będzie wrócić do interesów i „partnerstwa". Na samą myśl, że takiej Rosji trzeba przeciwstawić politykę powstrzymywania, ogarnia ich trwoga.