Jarosław Gowin dwadzieścia lat temu w książce „Kościół po komunizmie" wprowadził rozróżnienie jego polskich członków na katolików „otwartych" i „zamkniętych". Typologia ta od razu zaczęła w niektórych środowiskach kościelnych w Polsce budzić opory, a równocześnie była eksploatowana na wiele sposobów zwłaszcza przez publicystów, interesujących się stanem Kościoła w naszym kraju.
Chociaż niewątpliwie istniała i wtedy korelacja między poglądami politycznymi a „otwartym" lub „zamkniętym" podejściem do katolicyzmu, nie była to jednak kategoria dominująca. Mało kto dopatrywał się bezpośrednich przyczyn rysujących się w Kościele katolickim w Polsce różnic w zapatrywaniach na sprawy polityczne. Jeśli już, raczej doszukiwano się wpływów w odwrotnym kierunku.
Łagiewnicki i toruński
Czy to się mogło zmienić? Z biegiem czasu coraz wyraźniejsze stają się sygnały, że tak. Wiele wskazuje na to, że podziały polityczne, coraz bardziej drastyczne i wywołujące bardzo silne emocje, znajdują odbicie w pęknięciu, jakie od dawna pojawia się w Kościele. Bardzo poważnym znakiem ostrzegawczym, że podziały polityczne w sposób radykalny przenoszą się do Kościoła, była słynna wypowiedź Jana Marii Rokity z roku 2006.
Zaapelował on wówczas: „Niech w Polsce wygra katolicyzm łagiewnicki z katolicyzmem toruńskim". Zrobił to tuż po krakowskich „dniach skupienia" parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej. „Chcemy, by aktywność publiczna polskich katolików nie kojarzyła się wyłącznie z Radiem Maryja. Serdeczność abp. Stanisława Dziwisza sprawiła, że polityczna samotność PO jest dziś dla nas łatwiejsza do zniesienia" – tłumaczył ówczesny lider PO Donald Tusk.
Rokita, wybierając Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach na symbol „nowoczesnego" polskiego katolicyzmu, pokazał, jak bardzo politycy są zainteresowani wpływaniem na kształt Kościoła i chętnie widzą w nim odzwierciedlanie kształtu sceny politycznej. Warto jednak zauważyć, że zrobił ostentacyjnie coś, co wielu innych czyniło już od dawna bez szczególnego afiszowania się. Złamał pewne tabu.
Polskie społeczeństwo od wielu lat jest mocno spolaryzowane politycznie. Ostry, emocjonalny konflikt stał się sposobem uprawiania polityki. W proces polaryzacji i radykalizacji z zapałem włączyły się media, które zwietrzyły w nim łatwy sposób na zwiększenie liczby odbiorców. Ceną za takie podejście stało się ich faktyczne przypisanie do którejś z partii politycznych oraz przedstawianie rzeczywistości przez pryzmat interesu partyjnego. Politykom i mediom udało się nakłonić dużą część społeczeństwa do postrzegania świata według schematu „My i oni, nasi i obcy". Ten sposób myślenia nie ominął również Kościoła. W dobie Internetu łatwo można się przekonać, że dotyczy on nie tylko części duchownych i kościelnych mediów, ale licznych rzesz wiernych.