Przeczytałem uważnie apel o „Potrzebie i sensie kompromisu" podpisany przez dwadzieścia kilka osób znanych ze swej działalności publicznej – naukowców, artystów, publicystów. Próba kompromisowego rozwiązania obecnego konfliktu jest ze wszech miar godna szacunku. Tylko wydaje się ona znacznie spóźniona. A w niektórych przypadkach niezbyt szczera. W tym samym czasie bowiem jeden z sygnatariuszy apelu pozwala sobie na żarty z innego apelu, wystosowanego przez niemal wszystkich generałów w stanie spoczynku, byłych dowódców wszystkich służb mundurowych. Wydawałoby by się, że apel o porozumienie winien łączyć się z niewypominaniem PRL-owskiej przeszłości. Przeszłość należałoby odkreślić grubą linia. Apel generałów ma, jak się wydaje, nieco większy ciężar gatunkowy. Wydaje się prawdopodobne, że odzwierciedla on w jakimś stopniu nastroje wśród służb mundurowych. Oznacza, to że służby też nie chcą być narzędziem dla jednej opcji politycznej.
Naruszona równowaga
Z drugiej strony jednym z sygnatariuszy apelu jest Antoni Dudek, który w swych wyważonych ironicznych komentarzach zamieszczanych w mediach społecznościowych zdaje się wykluczać możliwości jakiekolwiek porozumienia. Rozumiem, że chowa swoje przekonania w imię próby uniknięcia katastrofy. Rzecz jednak w tym, że propozycje sygnatariuszy do niczego nie prowadzą. Proponują oni mianowicie, by kruczkami prawnymi wrócić w sprawie aborcji do stanu rzeczy sprzed wystąpienia Trybunału dla niepoznaki zwanego konstytucyjnym. A do tego nie ma powrotu. Demonstranci idą dziś bowiem znacznie dalej.
Oświadczenie Trybunału naruszyło wątły, i wątpliwy dodam, kompromis, jakim była ustawa z 1993 roku. Był to rodzaj stanu określanego w fizyce stanem równowagi nietrwałej. Tak jak kulka umieszczona na czubku obłej górki może tam pozostawać, dopóki jakieś minimalne poruszenie nie spowoduje jej upadku. Tym poruszeniem było wspomniane oświadczenie. Kulka spadła. I nie ma już powrotu na górę.
Niczym trzepot motylka w puszczy brazylijskiej powodujący huragan w innej części świata opinia kilku manipulowanych i zależnych od Kaczyńskiego ludzi wywołała protest. I nie jest to protest ograniczający się do tej opinii. Nie jest to też jedynie protest przeciwko zakazowi aborcji. Zresztą, jak zauważa w „Dzienniku" publicysta Piotr Zaremba, ten zakaz i tak był iluzoryczny. Według środowisk antyaborcyjnych wykonywano w Polsce ponad dziesięć razy więcej aborcji, niż wskazują oficjalne dane, według zaś innych źródeł zabiegów jest znacznie więcej. Ustawa nosi więc wszelkie cechy hipokryzji. Nie chodziło o rzeczywiste ograniczenie aborcji, lecz o przepis pozwalający na zadowolenie z wypełnienia doktrynalnego przekonania.
i tani sentymentalizm
Od wielu już lat środowiskom przeciwnym ustawie pozwalającej na aborcję, przede wszystkim znacznej części hierarchii kościelnej, udało się narzucić język debaty publicznej. Wprowadzono pojęcie dziecka nienarodzonego, rodzaj oksymoronu, i rozpoczęto kampanię rzekomo za życiem. Według badań amerykańskich to środowiska pro-life są zarazem gorliwymi obrońcami kary śmierci i prawa do noszenia broni. Owo pro-life ogranicza się do pozostającego w łonie matki płodu. Podobnie wydaje się być w naszym kraju. Rzekomi obrońcy życia okazali się zupełnie nieczuli na los dzieci mordowanych w wyniku światowych konfliktów, wobec niedostatków służby zdrowia, przeznaczając ogromne dotacje na propagandę czy to w rządowej telewizji, czy to w działalności Rydzyka. Grzmiąc o morderstwach nienarodzonych, jakby sami sobie przeczą. Bowiem za zabójstwo kodeks karny przewiduje karę od ośmiu lat więzienia do dożywocia włącznie, kara za aborcję zaś jest niewspółmiernie łagodniejsza. Oznacza to, że sami „propagatorzy życia" nie wierzą w swe własne słowa. Bo nie potrzebują. Ów ruch pro-life jest przesiąknięty tanim sentymentalizmem i wyrazem niedojrzałości. Doktryna przeciwko złożoności życia.