Przemysław Prekiel: Bitwa o pamięć. Donald Tusk zrozumiał, że potrzebuje wpływu na historię

Za poprzednich rządów brutalnie pozbyto się dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, ale PiS nie ukrywał, że idzie na ostro. Premier Donald Tusk obiecywał zaś po wyborach, że oprócz przywrócenia sprawiedliwości przywróci również pojednanie w społeczeństwie i zakończy wojnę polsko-polską. Czy dziś, niemal po roku od wyborów, jesteśmy tego bliżej?

Publikacja: 29.09.2024 07:42

Donald Tusk

Donald Tusk

Foto: PAP/Radek Pietruszka

Wydawało się, że po 15 października 2023 roku polityka historyczna, która była dotąd paliwem napędowym PiS, przestanie odgrywać znaczącą rolę. Po zmianach, na jakie zdecydowało się Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, okazuje się, że rewolucja trwa dalej. Tylko ciszej, bardziej elegancko i w białych rękawiczkach.

Właśnie odwołano z Muzeum Historii Polski dyrektora Roberta Kostrę. Tłumaczenia resortu brzmią w stylu: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie. Ewidentnie zabrakło argumentów merytorycznych i wyobraźni, która przydaje się również w polityce. Nowy dyrektor będzie musiał bowiem mierzyć się z ostracyzmem środowiska. Ciężko w takich warunkach budować instytucje kultury, tym bardziej gdy trzeba przygotować stałą ekspozycję, która ma być wizytówką muzeum. Robert Kostro, który kierował Muzeum Historii Polski przez 18 lat, nie dotrwał nawet do końca swojej kadencji, co świadczy o tym, że rząd Donalda Tuska ma duże parcie na to, aby dokonać rewolucji kadrowej w najważniejszych instytucjach kultury.

Odwołanie Roberta Kostry z Muzeum Historii Polski podważa obietnice Donalda Tuska

Odwołany dyrektor nie był kojarzony z żadną partią, nie angażował się w żadne w polityczne zagrywki, wręcz od nich stronił. Zdumiewające, że dokonała tego ekipa, która szczyciła się, że zawsze blisko współpracowała ze środowiskami intelektualnymi i kulturalnymi. Tymczasem głos tych ludzi został pominięty. Protestowali wobec tej decyzji wybitni ludzie nauki, z pewnością niekojarzeni z PiS, jak prof. Dariusz Stola, prof. Andrzej Friszke i prof. Tomasz Nałęcz. Pomijam już opinię Rady Muzeum, która również była przeciwna odwołaniu dyrektora, choć powołał już ją minister Bartłomiej Sienkiewicz.

Czytaj więcej

Robert Kostro: Nie czuję się cierpiętnikiem. Mam nadzieję, że w Muzeum Historii Polski przetrwa duch otwartości

Przełamanie polaryzacji i próba podjęcia najmniejszej choćby walki o to, co łączy, nie są nadal mile widziane. Za poprzednich rządów brutalnie pozbyto się dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, ale PiS nie ukrywał, że idzie na ostro, że chce budować pewien mit, który ma konsolidować własny obóz polityczny. Premier Donald Tusk obiecywał zaś po wyborach, że oprócz przywrócenia sprawiedliwości przywróci również pojednanie w społeczeństwie i zakończy wojnę polsko-polską. Czy dziś, niemal po roku od wyborów, jesteśmy tego bliżej?

Jaką wizję Muzeum Historii Polski miał Robert Kostro

Robert Kostro realizował swą misję za pierwszych rządów Donalda Tuska. Współpracował również z rządem PiS, ale tego wymaga funkcja, na jakiej się znalazł. Dyrektorzy instytucji biorą to niejako w pakiecie. Ich przełożonymi są często lokalni politycy, jak marszałkowie sejmików czy włodarze miast. Z tym trzeba się liczyć, ale każdy z nich powinien mieć dużą swobodę działania, oceniany powinien być po wynikach, a te Muzeum Historii Polski miało znakomite mimo braku wielkich dotacji, tworzenia od zera, bez magazynów, bez zbiorów, bez stałej ekspozycji. Wszyscy czekali na otwarcie wystawy stałej, która miała objawić się już niebawem. Zajmie się już tym jednak nowy dyrektor.

Czytaj więcej

Michał Płociński: Odwołanie Roberta Kostry z MHP to błąd, który będzie nie do naprawienia

W 2018 roku przypadała setna rocznica odzyskania niepodległości. PiS kompletnie zaprzepaścił tę okrągłą rocznicę, nie budując nic nowego, co mogłoby spiąć klamrą polską historię, tradycję, kulturę. Nie zbudowano nic, co zostanie w naszej pamięci. Dyrektor Robert Kostro wraz z gronem cenionych historyków wydał wówczas świetną serię pamiętników polityków II RP – i to wszystkich polityków, z każdej opcji: endeków, ludowców, socjalistów i piłsudczyków, łącząc wszystkie tradycje polityczne i ideowe. Różne bowiem drogi prowadziły do odzyskania niepodległości. Taką wizję muzeum zdaje się miał były już dyrektor muzeum, starając się łączyć, co się jeszcze da, i to w tak spolaryzowanym i podzielonym społeczeństwie jak nasze. Sam zarzut, jaki postawiła mu minister kultury Hanna Wróblewska, można w zasadzie zamienić w komplement, bowiem wynika z niego, iż dyrektor wydał mniej, niż mógł, zaoszczędzając zatem wydatki, co jest rzadkością nie tylko w instytucjach kultury, ciągle niedoinwestowanych, ale w ogóle w polskich realiach. Politykom się wydaje, że jak nie wyda się całego budżetu, to po prostu nie potrafi się gospodarować pieniędzmi.

Dlaczego Donald Tusk chce mieć wpływ na historię

Historia powinna szukać tego, co łączy. Co nie znaczy, że różne polskie tradycje i wrażliwości nie mogą być wyeksponowane. O historię potrafimy spierać się bardziej niż o współczesność. I chyba będziemy nadal. Tym bardziej że, jak się wydaje, Donald Tusk zrozumiał, że bez wpływu na historię będzie skazany na porażkę.

W tej bitwie o pamięć, która toczy się już niemal od dwóch dekad, przydałaby się zbilansowana opowieść o polskiej historii. Są w niej z pewnością punkty styczne, które mogą łączyć, choć nie musimy się z nimi utożsamiać.

Widać to m.in. po byłym już Instytucie Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, który nie został zlikwidowany, ale przekształcony w Instytut Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza. Swoją drogą dobór patrona nie jest trafiony, gdyż zamordowany prezydent nie miał żadnej myśli politycznej i dorobku w tej dziedzinie, ale w tym przypadku chodziło o symbol, czyli zupełne odwrócenie tendencji.

Gdzie w tej bitwie o pamięć jest lewica

W tej nieustannej bitwie o pamięć nadal brakuje lewicowej ofensywy. Potrzebnej nie po to, aby narzucać własną narrację, ale po to, aby zgodnie z prawdą historyczną przypomnieć swój dorobek, który jest dziś kompletnie zapomniany. Ten najbardziej chlubny to oczywiście dorobek związany z historią niepodległościowej PPS. Walka w czasie rewolucji 1905 roku, historia Organizacji Bojowej PPS, tworzenia POW i Legionów, gdzie znalazło się wielu działaczy PPS. Warto przypomnieć, że przez blisko dwie dekady swojego życia liderem partii był towarzysz „Wiktor”, czyli Józef Piłsudski, którego kojarzymy powszechnie już wyłącznie w mundurze, a nie jako konspiratora socjalistycznego. I choć wysiadł na przystanku „niepodległość”, to tylko tym czerwonym tramwajem mógł tam dojechać.

Któż dziś przypomina, iż wicepremierem Rządu Obrony Narodowej w 1920 roku, który miał na celu powstrzymanie bolszewickiej inwazji, był Ignacy Daszyński? Jakież ważne było to propagandowo, gdyż pokazywało społeczeństwu, że przedstawiciel ruchu robotniczego jest ich wicepremierem, a bolszewicka agitacja robiła intelektualne spustoszenie. Z pewnością nikt nie wspomina już jedynego polskiego parlamentarzysty, który jako żołnierz zginął w wojnie z bolszewikami. Był nim socjalista, Aleksander Napiórkowski, poseł PPS. Podobnie chlubną historię zapisał PPS w Radomiu, czyli pierwszym polskim mieście w byłym Królestwie Polskim, które ogłosiło niepodległość, pozbywając się austriackich okupantów, a na czele słynnego „komitetu pięciu”, który przejął wówczas władzę, stał Stanisław Kelles-Krauz, lokalny działacz PPS.

Czytaj więcej

Czy Marcin Napiórkowski zamieni Muzeum Historii Polski w Muzeum Przyszłości?

Takich przykładów można mnożyć również po II wojnie światowej, gdzie ofiarami represji byli często socjaliści. Choćby ci, którzy zostali skazani w stalinowskim procesie politycznym z przywódcą PPS-WRN Kazimierzem Pużakiem na czele. Czy współtwórcy Komitetu Obrony Robotników: Antoni Pajdak, Aniela Steinbergowa, Ludwik Cohn, Jan Józef Lipski. Czy dzisiejszą lewicę stać, aby podjąć ten trud i odbudować swoją tożsamość?

Zawiedzione nadzieje zrodzone po 15 października

W tej bitwie o pamięć, która toczy się już niemal od dwóch dekad, przydałaby się zbilansowana opowieść o polskiej historii. Są w niej z pewnością punkty styczne, które mogą łączyć, choć nie musimy się z nimi utożsamiać. Dopóki jednak w wolnej Polsce politycy nadal będą wywierać naciski na ludzi kultury, nauki i sztuki, narzucając swoją wizję, będzie to zadanie trudne do realizacji. Mieliśmy chyba wszyscy nadzieję, że po 15 października będzie o to łatwiej.

Wydawało się, że po 15 października 2023 roku polityka historyczna, która była dotąd paliwem napędowym PiS, przestanie odgrywać znaczącą rolę. Po zmianach, na jakie zdecydowało się Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, okazuje się, że rewolucja trwa dalej. Tylko ciszej, bardziej elegancko i w białych rękawiczkach.

Właśnie odwołano z Muzeum Historii Polski dyrektora Roberta Kostrę. Tłumaczenia resortu brzmią w stylu: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie. Ewidentnie zabrakło argumentów merytorycznych i wyobraźni, która przydaje się również w polityce. Nowy dyrektor będzie musiał bowiem mierzyć się z ostracyzmem środowiska. Ciężko w takich warunkach budować instytucje kultury, tym bardziej gdy trzeba przygotować stałą ekspozycję, która ma być wizytówką muzeum. Robert Kostro, który kierował Muzeum Historii Polski przez 18 lat, nie dotrwał nawet do końca swojej kadencji, co świadczy o tym, że rząd Donalda Tuska ma duże parcie na to, aby dokonać rewolucji kadrowej w najważniejszych instytucjach kultury.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Bursztynowe czołgi K2 na granicach obwodu królewieckiego
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Nastoletnia Julia z Lubina zmarła, bo zawiedli dorośli
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Pytania do raportu NIK w sprawie afery wizowej
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Zamrożony konflikt Lewicy i Pauliny Matysiak
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Strefy wolne od dorosłych