Wiele lat temu Donald Tusk przegrał z filmowcami wojnę o ustawę o kinematografii. Spotkał się potem z nami i przyznał, że nie miał racji. A zaraz potem usiłował uciąć 50 proc. kosztów uzyskania w umowach o dzieło. Ponieważ umowy te są nadużywane – zwłaszcza w świecie PR i tzw. ekspertów, którzy pisane na zamówienie „ekspertyzy” nazywają dziełami, by odliczyć sobie trochę grosza od podatku, zaproponowałem wtedy, by nie wylewać dziecka z kąpielą, tylko po prostu ograniczyć przywilej do autentycznych twórców, co można zrobić na dwa sposoby: otwarty – zapisując w ustawie, że koszty uzyskania 50 proc. przysługują tylko dziełom, które są lub mogą być tantiemizowane; albo zamknięty – po prostu umieszczając katalog dzieł mających 50 proc. kosztów uzyskania.
Czytaj więcej
Niemal połowa Polaków uważa, że kwestie aborcyjne są na tyle ważne, iż spór wokół nich w koalicji rządzącej może doprowadzić do jej rozpadu.
Wziął mnie wtedy na bok pewien kumaty działacz ówczesnego PO i powiedział w prostych i uprzejmych słowach mniej więcej tak: „Głupi naiwniaku i ciemny człowieku, tu nie chodzi o pieniądze, tylko by twórcy zrozumieli, że jak wchodzą politykom w paradę na jednym poletku, to równocześnie ryzykują pogrom na innym poletku, by sobie nie myśleli, że mogą wszystko – dlatego na dłuższą metę lepiej jest prosić, niż się domagać”.
Piratów więcej niż twórców?
Zapamiętałem tę lekcję, choć wyciągnąłem z niej odmienne wnioski – uznałem, że jeżeli twórcy chcą być naprawdę obywatelami, to muszą nieustannie przypominać władzy w możliwie dosadny sposób, że władza pracuje dla nas, a nie my dla niej. To mi przyprawiło gębę hunwejbina i wroga PO, ale póki o niezależność i podmiotowość upominali się też inni liderzy środowisk twórczych, tacy jak ówczesny prezes Związku Kompozytorów Polskich Jerzy Kornowicz czy prezes SFP Jacek Bromski, władza zmuszona była do dialogu i poważnego traktowania przynajmniej niektórych postulatów środowisk twórczych. Oczywiście nie było mowy o dokończeniu transformacji kinematografii z chałupnictwa w przemysł, bo filmowcy byli najbardziej winni. Więc natychmiast po objęciu władzy w 2007 r. PO skasowała projekt „Miasteczka filmowego”, co pozwoliło innym krajom o słabszej tradycji, takim jak Węgry czy Rumunia, rozwinąć zamiast Polski nowoczesny przemysł filmowy.
Nie było też mowy o ustawie o zachętach inwestycyjnych, którą na złość PO wprowadził dopiero następny rząd PiS. Ale w 2009 roku twórcom udało się przejąć organizowany przez Ministerstwo Kultury Kongres Kultury w Krakowie, pokłosiem którego była obywatelska ustawa medialna, początkowo poparta i przez PiS i PO, ale utopiona przez PO po katastrofie smoleńskiej, oraz powstanie ruchu Obywatele Kultury, który domagał się przeznaczania minimum 1 proc. budżetu państwa na kulturę. Ruch był w dużej mierze inicjowany przez zwolenników PO: Pawła Potoroczyna, Beatę Stasińską, Katarzynę Mazurkiewicz, Michała Merczyńskiego czy Beatę Chmiel, ale zatoczył dużo szersze kręgi, stając się na chwilę dość ważnym ruchem społecznym.