Gdy rząd i prezydent pochodzą z tego samego obozu politycznego, rządowi zależy na wyeksponowaniu pozycji prezydenta w polityce zagranicznej. Popularność prezydenta przyczynia się bowiem do wzrostu poparcia dla całego obozu politycznego i zwiększa jego szansę na reelekcję. Kiedy natomiast rząd i prezydent pochodzą z innych obozów politycznych, ujawnia się słaba pozycja prezydenta określona w konstytucji – politykę zagraniczną prowadzi Rada Ministrów (art. 146), a prezydent jest zobowiązany do współdziałania z premierem i ministrem spraw zagranicznych w zakresie jej realizacji (art. 133).
Jak PiS zmienił sposób myślenia i dyplomacji?
Na mocy ustawy o służbie zagranicznej z 2021 roku stanowiska ambasadorów stały się stanowiskami politycznymi. Uzasadniając wprowadzenie tych przepisów, minister Zbigniew Rau porównał status ambasadora do statusu ministra czy wiceministra, którzy ponoszą odpowiedzialność przed większością parlamentarną wyłonioną w wyborach.
W systemie wprowadzonym w 2021 roku kryterium oceny ambasadora nie jest to, czy wykonuje on swoją pracę dobrze czy źle, tylko to, czy ma on poparcie większości parlamentarnej
Nie byłem zwolennikiem tego rozwiązania. Nie jesteśmy przecież Stanami Zjednoczonymi, które mogą pozwolić sobie na ambasadorów politycznych, zmieniających się po każdych wyborach. Nasze placówki są niewielkie, ambasador musi pełnić funkcje zarówno dyplomatyczne, jak i administracyjne; musi rozumieć służbę zagraniczną i funkcjonowanie resortu. Ambasadorami powinni być co do zasady zawodowi dyplomaci, co nie wyklucza wyjątków. Tymczasem w naszym systemie wyjątkiem stał się dyplomata na stanowisku ambasadora.
Z perspektywy Prawa i Sprawiedliwości ustawa działała dobrze. Stanowiska ambasadorów stały się tym, czym miały się stać – łupem politycznym dla sprawujących władzę. Kandydaci na ambasadorów wywodzili się nie spośród dyplomatów, lecz z otoczenia politycznego większości parlamentarnej.