Morze polskich flag, umiejętne czerpanie z historycznej symboliki i mocno przemyślane wypowiedzi w mediach o patriotyzmie – 4 czerwca Platforma Obywatelska była nie do poznania. Jak na partię, która kiedyś bała się tradycyjnie rozumianej miłości do ojczyzny jak ognia, to trzeba powiedzieć, że tym razem odrobiła lekcję z patriotyzmu, jeśli nie w ogóle z polskości.
Oczywiście samo to, że obywatele potrzebują takiej symboliki, wiedział każdy średnio rozgarnięty działacz. Jednak polscy liberałowie nigdy nie potrafili przełożyć tego na polityczną praktykę. A jak już próbowali, wychodziło to tak pokracznie, że czekoladowy orzeł do dziś odbija im się czkawką.
Skąd wzięły się polskie flagi na marszu
Jak media rządowe nie starałaby się pokazywać w swoich materiałach, że na marszu organizowanym przez PO królowały unijne flagi, to nawet one nie były w stanie pokazywać takich ujęć, na których nie widać by było wylewających się z tłumu bieli i czerwieni. Flagi te w części pojawiły się na marszu oddolnie – ale ktoś dał jednak przykład. I oczywiście sporo z nich zorganizowali też sami działacze PO.
Czytaj więcej
Nawet 500 tysięcy – na tyle osób szacują organizatorzy frekwencję niedzielnego marszu w Warszawie.
Ładnym historycznym nawiązaniem była też godzina startu marszu – „W samo południe 4 czerwca…”, jak mówił kultowy plakat z rozbrojonym Garym Cooperem, symbol wyborów 1989 r. I znowu: jak na partię stroniącą przez lata od historycznych nawiązań i o polityce historycznej mówiącej albo źle, albo wcale – bardzo zgrabny ruch. Symbolicznie wszystko na marszu się zgadzało, a takie szczegóły potrafią budować podskórnie wyczuwalną atmosferę narodowego święta. Do tej pory jednak to prawica miała na tak spójną patriotyczną atmosferę monopol.