Takie rzeczy się zdarzają – oznajmił pan premier, komentując sprawę rakiety znalezionej pod Bydgoszczą po czterech miesiącach gnicia w lesie. Nie wiem, co dokładnie Mateusz Morawiecki miał na myśli. Bo chyba jednak nie to, co powiedział dokładnie: „Niestety, tego typu rzeczy w całej Europie, i to tej również dalej oddalonej od frontu w Ukrainie, zdarzają, mogą się zdarzać”.
Nie słyszałem, żeby w jakimkolwiek innym kraju niespodziewanie znaleziono leżący sobie spokojnie w lesie rosyjski pocisk, o którym wcześniej było wiadomo, że leciał, ale którego jakoś nikt nie zaczął szukać, gdy już lecieć przestał.
Czy może w takim razie szef rządu miał na myśli, że zdarza się, iż coś gdzieś rąbnie, a wojsko i władza machną sobie na to ręką na zasadzie „przewróciło się, niech leży”, jak śpiewał niegdyś Kuba Sienkiewicz? Czy może myślał o tym, że zdarza się gdzieś, że po 24 lutego ubiegłego roku pomiędzy wojskowymi, prezydentem jako zwierzchnikiem sił zbrojnych oraz ministrem obrony trwa żenująca publiczna przepychanka o to, kto ponosi winę za taką kompromitację? Szukam podobnych faktów gdzieś poza Polską i nie znajduję. Więc nie, panie premierze, to się jednak nie zdarza.
Czytaj więcej
Rząd wykreował kryzys, a teraz stara się umniejszać fakt, że rosyjska rakieta obnażyła luki w bezpieczeństwie państwa.
Pan premier na pewno bardzo by chciał, żeby historia rakiety znalezionej w środku Polski została zamieciona pod dywan. Dlatego próbuje ją przedstawić wyłącznie w kategoriach partyjnej nawalanki z opozycją. Owszem, opozycja – takie jej wilcze prawo – sprawę wykorzystuje, żeby uderzać w koalicję, a w szczególności w ministra Mariusza Błaszczaka.