Pierwszy przywódca niepodległej Białorusi Stanisław Szuszkiewicz był dumny z tego, że przyczynił się do upadku Związku Radzieckiego, oraz z tego, że Białoruś pod jego rządami zrezygnowała z broni atomowej. Aleksander Łukaszenko miał mu za złe zarówno pierwsze, jak i drugie. I wielokrotnie powtarzał, że nigdy nie zrezygnowałby z takiego arsenału.
Władimir Putin postanowił spełnić dawne marzenie swojego młodszego kolegi i zapowiedział rozmieszczenie na Białorusi taktycznej broni nuklearnej. A to oznacza, że Łukaszenko, którego pogróżek (w szczególności pod adresem Ukrainy, Polski i państw bałtyckich) od dawna już nikt nie traktuje poważnie, będzie miał na swoim terenie jedną z najbardziej niebezpiecznych broni świata.
Czytaj więcej
Rosyjski prezydent zapowiedział rozmieszczenie rosyjskiej broni atomowej na terytorium Białorusi.
Po co Putin to robi? Z punktu widzenia militarnego nie ma to dużego znaczenia, gdyż w takie pociski w każdej chwili mogą zostać uzbrojone bombowce oraz wyrzutnie typu Iskander stacjonujące w obwodzie kaliningradzkim. Ale za każdy ruch znajdujących się tam wojsk odpowiedzialność ponosi Kreml. W przypadku Białorusi sytuacja jest inna. Jeżeli z białoruskiego terytorium nastąpi uderzenie taktyczną bronią atomową np. w ukraińskie miasta (czy w któreś z państw NATO), Zachód w odpowiedzi zaatakuje Białoruś Łukaszenki czy Rosję Putina? A jeżeli Kreml zdąży ów akt potępić i poinformować Amerykanów, że Łukaszenko np. postradał zmysły i podjął decyzję bez konsultacji z Rosją? Na te pytania muszą znaleźć odpowiedź państwa zachodnie posiadające broń nuklearną.
Łukaszenko dla Rosji Putina staje się kimś na wzór Kim Dzong Una dla Chin Xi Jinpinga. W ten sposób Kreml tworzy Koreę Północną w centrum Europy. Przy czym wpływ Moskwy na Mińsk jest znacznie większy niż Pekinu na Pjongjang. Teraz były prezydent i premier Dmitrij Miedwiediew nie będzie musiał grozić Ukraińcom, Polakom czy Litwinom bronią atomową. Zrobi to Łukaszenko, bo szczególną nienawiścią darzy sąsiednie państwa wspierające białoruską opozycję demokratyczną. I na jakiś czas ściągnie na siebie wzrok Zachodu, odwracając w ten sposób uwagę od działań Rosji nad Dnieprem.