Wiele już napisano i wciąż wiele  można by pisać o tym, jak fatalnie zorganizowana jest ogłoszona w zeszłym tygodniu przez rząd „branka”. Autorzy zamieszczonej na stronie Klubu Jagiellońskiego szczegółowej analizy ustaw i rozporządzeń, na podstawie których ma być ona przeprowadzona, zgodnie z prawdą skonstatowali, że z mobilizacją 200 tys. rezerwistów jest jak z żartem o Radiu Erewań i rozdawanych na placu Czerwonym autach. Na koniec dnia po prostu nic się nie zgadzało.

Ale poza legislacyjnym i przede wszystkim komunikacyjnym chaosem cała sprawa ma też pewien walor poznawczy. Dowiedzieliśmy się dzięki niej, jak bardzo nieprzygotowanym mentalnie do wyzwań stawianych nam przez historię społeczeństwem jesteśmy. I nie chodzi już nawet o ewentualny zbrojny konflikt, ale o fakt rozejścia się, „wykrojenia” z poczucia obywatelskości gotowości do służby wojskowej. Nawet w tak homeopatycznej dawce jak odbycie kilkutygodniowego szkolenia, nabycie zupełnie podstawowych umiejętności posługiwania się bronią. Zaskoczeni podobną wizją wydają się być nawet najbardziej zażarcie gardłujący w mediach społecznościowych zwolennicy „partii wojny”.

Jak to, ja? Ja miałbym walczyć z bronią w ręku, stawać w szeregu, budzić się o piątej rano, słuchać rozkazów jakiegoś trepa? Czy nie bardziej przydam się Ojczyźnie, publikując swoje płomienne posty na Twitterze, ośmieszające Rosjan memy, zmieniając nakładki na awatara? Śledząc gorliwie wszystkie geopolityczne vlogi? Przecież powinno mi już za to przysługiwać jakieś zwolnienie od służby, prawda? Pokażcie to rozporządzenie, coś tam na pewno jest o internetowym patriotyzmie, utrzymywaniu morale followersów na wysokim poziomie.

W starożytnym Rzymie istniała zasada, że synowie dowódców, którzy podejmowali decyzje o rozpoczęciu kampanii wojennej, musieli również wziąć w niej udział. Tak by na szali decyzji znajdowała się krew z krwi, kość z kości decydentów, a nie tylko jakaś anonimowa masa, której życiem i zdrowiem można do woli szastać. By decyzja miała twarz i cenę, a jednocześnie, żeby ewentualność tego poświęcenia, służby dla kraju, była atmosferą, w której kształtują się cnoty i postawy. Nie kwestią emocji, rozpalanych kolejnymi zastrzykami poruszających filmików i zdjęć, ale jedną ze składowych poczucia przynależności do wspólnoty politycznej.