Pięć lat pracy w jednym miejscu to znacznie dłużej, niż pokazują standardy Ekstraklasy. Przypadki Fornalika czy Marka Papszuna w Rakowie dowodzą, że to się opłaca. Jeśli klubem zarządza ktoś, kto się na tym zna, a nie menedżer, który wszystkie rozumy pozjadał i podpuszczany przez podobnych fachowców gotów jest zwalniać trenera po każdym przegranym meczu, to wychodzi klubowi na korzyść.
Fornalik najpierw utrzymał Piasta w lidze, wkrótce wywalczył z nim tytuł mistrza Polski, a starty w europejskich rozgrywkach pucharowych stały się na pewien czas w Gliwicach normą. W ślad za sukcesami przyszły indywidualne nagrody, przyznawane przez Ekstraklasę. Fornalik został trenerem sezonu, bramkarz Frantisek Plach, obrońca Aleksandar Sedlar, pomocnicy Patryk Dziczek, Joel Valencia i Jorge Felix otrzymywali nagrody w swoich kategoriach.
Fornalik należy do gatunku ginącego
Wszystko to w mieście, którego drużyna przez dziesięciolecia nie była w stanie awansować do Ekstraklasy, a mizerny stadion pod względem atmosfery pasował do sąsiadującego z nim cmentarza.
Nowy stadion ma już poziom europejski (hala sportowa w Gliwicach należy do czołówki tego rodzaju obiektów w kraju), miasto stawia na sport, zwycięstw jest więcej niż porażek. Waldemar Fornalik ze współpracującym z nim zawsze bratem Tomaszem byli twarzami tego sukcesu. Pasowali do wizerunku klubu, lubianego w całej Polsce za ładną grę, ale też dlatego, że kiedy w roku 1945 zakładali go polscy wygnańcy z Kresów, dali mu barwy Pogoni Lwów.