Od francuskich wyborów minęły niecałe dwa tygodnie, ale to wystarczyło, by powszechnie uznano, że znów „porządek panuje w Paryżu”. Pokazuje to wyraźnie, że oczekiwania, jakie europejska opinia publiczna żywiła wobec prezydenta Macrona, znacząco zmniejszyły się przez ostatnie pięć lat. Wtedy wydawało się – przynajmniej niektórym – że na scenę wkroczył pogromca chaosu, człowiek, który da odpór podnoszącej coraz odważniej głowę Hydrze populizmu. Byliśmy wszak świeżo po brexicie i zwycięstwie Trumpa. Teraz Europa prosiła pierwszego obywatela V Republiki już dużo skromniej – tylko wygraj z Le Pen. Odegnaj to widmo, choćby na chwilę, na mgnienie drugiej kadencji.
Europejski establishment zajmuje się po francuskich wyborach głównie pielęgnowaniem poczucia ulgi.
Misja wykonana, ale zwycięstwo jest więcej niż pyrrusowe. Po pierwsze, triumf Le Pen puściłby sporo antysystemowej pary w wyborczy gwizdek. Mainstreamowe media i politycy rozdzieraliby szaty, a tymczasem sama Marine weszłaby gładko w buty swojego poprzednika. Głównie dlatego, że z dawnego radykalizmu pozostało jej już głównie odziedziczone po ojcu nazwisko. Było to zresztą doskonale widać w debacie przed drugą turą wyborów, która sprawiała raczej wrażenie kłótni w rodzinie niż wojny światów. Po drugie, Macron zawdzięcza swoje zwycięstwo najstarszym Francuzom. We wszystkich grupach wiekowych szedł on z Le Pen łeb w łeb, wśród najmłodszych to ona wysuwała się na czoło, dopiero pośród wyborców powyżej 65. roku życia popularność urzędującego prezydenta zaczynała szybować. Mówiąc brutalnie wprost – ktokolwiek będzie próbował za pięć lat przejąć pałeczkę obrońcy status quo, nie będzie już mógł liczyć na dużą część spośród tych, którzy zapewnili drugą kadencję Macronowi.
Europejski establishment zajmuje się po francuskich wyborach głównie pielęgnowaniem poczucia ulgi. Przegapiając tym samym fakt, że jego baza społeczna – rekrutująca się spośród beneficjentów kilkudziesięcioletniej, powojennej prosperity – wymiera. A problemy i napięcia, jakie rodzi dotychczasowe funkcjonowanie systemu, przeciwnie – pojawiają się w coraz większej ilości. Orkiestra wciąż gra, ale nie łudźmy się – to już zapewne ostatni taniec na tym balu.